czwartek, 25 grudnia 2014
maybe it's all part of a plan.
zakochałam się, gdy na spacerze wziąłeś mnie za rękę, a gdy potem, rozmawiając ze mną na kanapie złapałeś mój nadgarstek.
jestem zakochana. jak nastolatka. prawie rok.
serio, co tu się odkurwia?
może po prostu znaleźliśmy miłość tam, gdzie akurat byliśmy?
środa, 24 grudnia 2014
can i kiss your dopamine.
nieświadomość, która potem następuje jest w gruncie rzeczy przyjemna: wypełniają ją kolorowe i wirujące obrazy nadchodzącej przyszłości.
urywki filmów uwalniających nadzieję, generujących spokój.
spokój rodzi ciszę, cisza uderza czasami tak mocno, że tracę oddech.
wtorek, 9 grudnia 2014
scratches on the infinity.
zmęczenie przestało być przejściowym stanem, a zaczęło być cechą mojego charakteru.
mam ochotę skatować się dzisiaj do końca; mam ochotę skatować się w tym tygodniu do końca; mam ochotę skatować się w tym miesiącu do końca; mam ochotę skatować się w tym roku do końca. rzeczywistość schowana za kratami zdaje się być zbyt niedostępna, by zdrowo ocenić ją w jakikolwiek sposób, a ja czuję się chora i uwięziona w popierdolonym labiryncie własnych niespełnionych ambicji i oczekiwań.
więcej, jeszcze więcej kawy, mniej snu i troszkę zniszczenia. tak ma to wyglądać, dajcie mi tylko tydzień albo dwa.
wtorek, 2 grudnia 2014
czwartek, 27 listopada 2014
no title pt. LXX
jakoś tak lżej mi jest i chyba gdzieś tam w środku jakaś duma kiełkuje.
przyjemnie mieć wiosnę w sercu, zwłaszcza na jesień.
wtorek, 25 listopada 2014
i belong to the road now.
jest o wiele bardziej niebezpieczne, niż zakładałam, a ja wracam do chorych schematów, od których wiecznie uciekałam. o dziwo, cofam się aż do czasów gimnazjum, pomijam nieistniejące, ale tkwiące w pamięci ciągoty do igieł i opiatów.
nie zrozumcie mnie źle, nadal chcę, żeby oprowadził mnie po mieście, tak znowu w kurwę daleko i z powrotem. czuję każdy swój błąd w kościach, każdy atom we mnie wariuje, bo nie w tym miejscu chciałabym się teraz znajdować. od jutra spierdalam w pizdu, mam tego dość, a ty przestań się kurwa dopytywać o co mi chodzi, bo sama nie mam za grosz pierdolonego pojęcia, a tym bardziej siły, by prowadzić jakąkolwiek analizę swoich myśli.
niedziela, 16 listopada 2014
sip a bit more.
dawno tak bardzo nikomu nie ufałam.
czwartek, 6 listopada 2014
shouldn't talk about it.
w ten weekend stracę kontrolę, by na powrót ją odzyskać. zniszczę się do szpiku kości w ten słodki i w gruncie rzeczy odpowiedzialny sposób. paradoks mojego życia: kontrolowany upadek, mający na celu odzyskanie kontroli i zapobiegnięcie upadkowi.
w mieszkaniu jest zdecydowanie za ciemno, brakuje mi słonecznych dni.
niedziela, 19 października 2014
all the truth.
środa, 15 października 2014
you would never sleep alone.
złapałam wenę, mogłabym pisać i pisać, a deszcz za oknem cicho uzupełnia muzykę.
coś pulsuje we mnie, w świecie; jakaś blokada puściła, coś wsypało się z impetem do głowy i przepełnia ją w ten cudowny, kreatywny sposób. może ta jesień będzie inna, może tym razem, może w tym roku, może w końcu.
nothing has to happen.
wypluwam z pogardą przeżute powietrze, wyjałowione ze wszystkiego, co mogłabym uznać za potrzebne na ten moment. lepiej już dzisiaj nie będzie, pozostaje mi tylko kawa, prysznic i nędzna próba realizacji jakichkolwiek założeń na dzisiejszy dzień.
brakuje mi już sił na wpychanie tych oddechów; potrzebuję siebie, samej siebie i powietrza gładkiego jak stal, które gładko i chłodno przechodziłoby przez gardło, krtań, tchawicę i oskrzela.
coś w sercu krzyczy o samotność, błaga o ciszę i niekontrolowany dostęp do przestrzeni wokół.
coś w sercu chce tworzyć, chce tworzyć tak bardzo, że krzykiem o to przebija się przez każdą warstwę skamienienia, przez każdy tłumik założony dla świętego spokoju, przez każdą betonową falę zdrowego rozsądku.
coś w sercu rwie się do świata, rwie się do wszystkiego, o czym zapomniałam i tracę oddech, i znów wkładam go sobie do ust, ale tym razem chcę tego, i ten tlen tak dobrze smakuje, i pragnę go więcej, i na to tylko czekam, i to czego pragnę leje się strumieniami wzdłuż smug światła wpadającego przez okno, i teraz to już tylko mogę żyć, i nawet tego oddechu sobie wpychać na siłę do gardła nie muszę.
nic nie musiało się stać, nie brak mi niczego, a wieczorem pójdę na spacer w poszukiwaniu tych lepszych skupisk światła i deszczu.
piątek, 10 października 2014
maybe i'm on my knees.
i'd rather be a coma than a fullstop.
czwartek, 9 października 2014
it ain't the life you choose.
wtorek, 7 października 2014
you are the love of my life.
poniedziałek, 6 października 2014
niedziela, 28 września 2014
forget magic.
spało spokojnie, nie musiałam się tym przejmować, ale teraz obudziło się, domaga się świeżego posiłku, przebiegle mną manipuluje, a ja nie mam już kurwa nikogo.
straciłam wszystko i mam wszystko, cóż za ponury paradoks.
wtorek, 9 września 2014
it's a new dawn, it's a new day, it's a new life.
zostanę tutaj, to jest główny nurt, pierwotna forma, której nie mam zamiaru zmieniać. wyprowadziłam tylko małą odnogę, uskok za płytki rów, gdzie będę mogła bezpiecznie wyrzucać z siebie każdą myśl, nie bacząc na to czy jest chora i przerażająca, czy po prostu zbyt intymna, by o niej pisać. to będzie coś w rodzaju selekcji: notki ostemplowane pieczątką 'potencjale ryzyko niezrozumienia i wywołania konfliktu' będą umieszczane tam, a reszta po staremu tutaj, jak to się dzieje od ponad pięciu lat. jeżeli ktoś byłby zainteresowany tamtym blogiem to może dać znać w komentarzu, podam adres i dodam do listy czytelników. jest spora szansa, że żadni czytelnicy nie istnieją albo mają wyjebane, ale no błagam, dajcie mi pożyć w błogim przekonaniu, że chociaż parę z tych stu odwiedzin dziennie, to osoby, które są tu celowo, bo lubią poczytać co ja też tam znowu na klawiaturę wyrzygałam. swoją drogą chyba pierwszy raz piszę notkę do szerszej publiczności, a nie dla własnej ulgi i satysfakcji.
tak poza tym, to wbrew pozorom czuję się bardzo dobrze i nawet wiem co robić dalej ze swoim życiem.
niedziela, 31 sierpnia 2014
trade this life for fame.
wtorek, 26 sierpnia 2014
piątek, 22 sierpnia 2014
could have happened.
wtorek, 19 sierpnia 2014
all the crazy shit i did tonight.
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
no title pt. LXIX
niedziela, 17 sierpnia 2014
no title pt. LXVIII
edit.
i idzie całkiem nieźle, może nawet pokocham się na nowo.
piątek, 15 sierpnia 2014
find a place, settle down.
tym razem nie ucieknę i doprowadzę to do końca.
edit.
wszystko mi obrzydło.
czwartek, 31 lipca 2014
i'm sick and tired of always being sick and tired.
otoczona obietnicami, których nikt nie dotrzymuje, chujowością każdego momentu, który jest ubierany w piękne słowa. znowu wiem, że powinnam spierdalać, a tego nie robię, bo wierzę, że jestem na tyle silna, żeby poradzić sobie zarówno z moimi demonami, jak i tymi, które wyniszczają moich bliskich.
jestem pewna, że już kiedyś byłam w tym miejscu.
pamiętam doskonale, jakie było zakończenie tamtej historii, pamiętam każdy szczegół, każdą łzę wywołaną bezsilnością, kiedy pojedyncze ukłucie wywołało ogromne pęknięcie. nie wiem dlaczego wierzę, że tym razem coś będzie inaczej.
nie wiem czy to nie jest tak, że bawimy się w dom w swoich ruinach.
nie wiem czy to nie jest tak, że nie czuję nic i nie ufam własnym myślom.
nie wiem czy to nie jest tak, że chcę, żebyś mnie przytulił, bo to ostatnia szansa, by znowu poczuć.
sobota, 26 lipca 2014
wild child.
czwartek, 10 lipca 2014
different pace.
środa, 2 lipca 2014
no title pt. LXVII
piątek, 20 czerwca 2014
ground your sense of worth.
chciałabym stracić świadomość na te dwa tygodnie, pracować jak zwykły robot, a potem ocknąć się, gdy już będzie po wszystkim. nawet nie chodzi mi o myśli, które mówią, że nie ogarnę takiej ilości pracy na raz, tutaj chodzi o przerażenie perspektywą porażki i o konieczność przyznania się potem do niej, a także konsekwencje tego w postaci zawiedzionych min bliskich mi osób.
kurwa, nie potrafię się zebrać do zapieprzania, ale nie potrafię też siedzieć bezczynnie. zrobiłabym sobie jakąś krzywdę, ale tym razem to nie jest rozwiązanie, które przyniosłoby jakikolwiek skutek, więc chyba po prostu wezmę tabletkę nasenną i skulę się w łóżku modląc się, żeby przez noc coś, cokolwiek się zmieniło. naiwna ze mnie dziewczyna.
edit.
tak bardzo zatęskniłam za czasami, gdy miałam piętnaście lat, przeżywałam pierwsze miłości i z trudem zbierałam kasę na paczkę fajek. nikt nie powiedział mi jak żyć, nikt nie pokazał mi, jak powinnam postępować, zostałam najzwyczajniej w świecie wrzucona do rzeczywistości, o której nic nie wiem i z którą nie umiem sobie radzić. chcę do domu, a przecież to już ten etap, gdzie dom jest miejscem, w którym mieszkam na co dzień, to już nie ciepły kąt pod okiem kochającej mamy. boże, tak bardzo sobie z tym wszystkim nie radzę, czuję, że za niedługo oszaleję, że za dwa tygodnie, kiedy to wszystko się skończy, moja psychika kompletnie odmówi posłuszeństwa i zamiast pracy przez całe wakacje, będzie na mnie czekać biały, sterylny pokój z kratami w oknie. co gorsza, chyba właśnie tego pokoju pragnę teraz najbardziej na świecie, oprócz tego, że chcę, byś mnie przytulił mocno, obiecał, że się mną zajmiesz, że przecież poradzę sobie ze wszystkim, że zaplanujesz mi dzień i dopilnujesz, żebym robiła to, co należy. kurwa, chyba dzisiaj nie wytrzymam i zrobię coś, czego nie powinnam i nie mogę robić. widząc krew człowiek ma pewność, że żyje, że jeszcze nie umarł.
środa, 11 czerwca 2014
no title pt. LXVI
i właśnie w taki sposób przyszło lato; rozprężyło powietrze dookoła mnie, pozwalając doceniać i znosić znacznie więcej niż dotychczas.
sobota, 7 czerwca 2014
radioactive paradise.
nie idealnie, nie sielankowo, tylko dokładnie tak, jak jest teraz. piękna mozaika uczuć tworzących każdy kolejny dzień; mieniąca się w słońcu i odbijająca blask naszych oczu.
nadal dość często zdarza mi się podłapywać te moje autodestrukcyjne nastroje, powodujące pojawianie się sporej ilości niebezpiecznych koncepcji, którym czasami nawet się poddaję, ale nigdy nie na tyle długo, by się bezmyślnie zanurzyć w ich realizacji. wizja wyburzania kolejnych mniej lub bardziej ważnych fundamentów mojej egzystencji nadal mi przypada do gustu, ale pojawiły się wartości, które stawiam zdecydowanie ponad jakiekolwiek moje chore zapędy. to przecież ten moment, gdy muszę się ustatkować, ułożyć sobie choć trochę przyszłość i, o dziwo, właśnie tego na tę chwilę pragnę najbardziej na świecie.
ułożyć tę przyszłość z kimś, kogo odnalazłam przypadkiem, nawet nie szukając, nawet nie marząc, że jeszcze kiedykolwiek znowu poczuję coś tak naturalnie, mocno i nagle. minęło już parę miesięcy, a ja nadal wychwytuję w sobie narastającą euforię przed każdym spotkaniem, drżę pod każdym pojedynczym dotykiem i zasypiam cicho szepcząc naiwne, jak na dwudziestolatkę, słowa o miłości. i tak właśnie miało to wyglądać.
wtorek, 27 maja 2014
so leave me.
edit.
ja wezmę szpadel, ty weź wybielacz.
sobota, 17 maja 2014
tell me more.
piątek, 16 maja 2014
in the silence i believe.
wtorek, 13 maja 2014
stay low.
coś się we mnie rwie na nierówne, postrzępione paski, które opadając układają się w przedziwne kształty. próbuję je rozpoznać, zdefiniować, ale jedyne co mogę stwierdzić to fakt, że w nieokreślony sposób przerażają mnie one i fascynują. ciekawi mnie, co z nich wyniknie, bo wietrzę mały przewrót, a może nawet i rewolucję.
środa, 7 maja 2014
you should know what you're falling for.
każdy ruch będzie pod kontrolą, cieszy mnie to.
czwartek, 24 kwietnia 2014
and it's hard to love.
dwa dni temu miałam urodziny. wszystko się zmieniło przez ten rok, chyba nawet w dobrą stronę, a mimo to nie straciłam w tym siebie. nie jestem pewna czy to dobrze, ale jakoś łatwo się oddycha ostatnio, odbieram to jako sygnał, że nadal zmierzam w dobrym kierunku. powoli przychodzi czas na stabilizację całego życia oraz określenie jego ogólnego toru i w zasadzie to pierwszy raz od dawna czuję się na to gotowa i pewna, że mam z kim ten tor wybierać. pojawiła się nawet myśl, że może w końcu przestanę uciekać przed samą sobą. na razie staram się ją oswoić, by podeszła, a potem zadomowiła się w mojej głowie na dłużej i zaczęła zawzięcie domagać się realizacji. tymczasem jednak tylko uśmiecham się do niej i daję rękę do powąchanie licząc, że w końcu się o nią otrze.
przeczuwam tylko, że nie zrobi tego, dopóki jest tutaj louise, a ta ostatnio pozwala sobie na zbyt wiele. albo ja jej na to pozwalam. naprawdę nie wiem co gorsze, ale fakt, że ostatnio ma znaczący wpływ na moje decyzje zaczyna mnie niepokoić. chociaż miło jest nie musieć samej decydować w sprawach, w których za porażkę płaci się bardzo drogo i boleśnie.
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
world is yours.
could have given me something.
sobota, 19 kwietnia 2014
don't make me your enemy.
mam pewien plan naprawy tego całego syfu, aczkolwiek wątpliwości jego dotyczące zdają się mnie hamować. niedługo się ich pozbędę, wtedy zrobię totalny rozpierdol i przemeblowanie.
czwartek, 17 kwietnia 2014
i can't choose.
widzę jak niszczą się ludzie dookoła mnie, a ja razem z nimi, niewiele mogąc na to poradzić. dzisiaj jednak coś we mnie się zbuntowało, zaczęło się drzeć, że kurwa przecież nie mogę tak żyć, bo zwariuję, bo skończę gorzej niż wcześniej, mimo że wydaje mi się to teraz mało prawdopodobne.
związek okazał się być przy moim aktualnym stanie psychicznym większym wyzwaniem, niż zakładałam i czuję, że cały czas balansuję na granicy załamania nerwowego. potrzebuję ostrego szarpnięcia, żeby od tej krawędzi odejść, nie wiem czy stać mnie jeszcze na taki zryw; na razie zbieram na niego siły. dobrze, że jutro wracam do domu, odpocznę trochę od tego całego toksycznego syfu, w jakim się babram.
środa, 9 kwietnia 2014
no title pt. LXV
nie wiem czy sobie poradzę, ale przynajmniej spróbuję.
przynajmniej mam kogoś, kto się mną opiekuje. to motywuje do radzenia sobie na co dzień, bardziej niż się spodziewałam.
wtorek, 8 kwietnia 2014
maze of infinity.
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
about you.
niech tak już będzie zawsze, błagam, nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa.
wtorek, 1 kwietnia 2014
niedziela, 30 marca 2014
i know you will.
uwierzyłam, że ktoś może się poświęcić dla mnie tak bardzo, jak ja dla niego.
to chyba miłość.
bez chyba.
środa, 26 marca 2014
just ride.
potrzebuję samochodu i ciepłej, letniej nocy. bardzo.
sobota, 22 marca 2014
i can't keep my eyes off of you.
nie przepadam za tym, nie jestem w stanie ich kontrolować, a to sprawia, że nieco się gubię.
w ramach poszukiwań drogi powrotu na tę słuszną, prostą ścieżkę pisałam całą noc. myślałam, że przelanie chociażby części rzeczy kotłujących się we mnie na klawiaturę, pomoże mi jakoś mniej chaotycznie ogarnąć sytuację. niewiele to dało, tylko foldery z zapiskami zajmują coraz więcej miejsca na dysku. ja zajmuję coraz więcej miejsca na dysku, przelewam na niego coraz to większe ilości emocji, ale w mojej głowie paradoksalnie robi się coraz bardziej tłoczno. chyba wypełniłeś całą wolną przestrzeń we mnie. trochę się tego obawiam.
czwartek, 20 marca 2014
i found the way to let you in.
przyłapałam się na zagryzaniu warg, gdy myślę o Tobie.
jak miło.
poniedziałek, 17 marca 2014
wanna live not just survive.
sobota, 15 marca 2014
the life we're living.
zdziwiło mnie to, nie wierzyłam chyba, że jeszcze tak potrafię. bardzo przyjemne zaskoczenie. zwłaszcza, że odsunęło dość daleko myśl o tym, że jedyne co jestem w stanie dać innym ludziom to cierpienie. zwłaszcza, że to, co czuję jest tak czyste, że mogłoby być inspiracją do napisania wyidealizowanej historii miłosnej. ta czystość zadziwia mnie najbardziej, szczególnie dlatego, że pojawiła się niemalże od razu, gdy tylko zrozumiałam co się wyprawia w mojej głowie.
ta czystość buduje również poczucie bezpieczeństwa. albo to poczucie bezpieczeństwa dało fundamenty pod nią, taka możliwość też istnieje. wolę myśleć o tej zależności w kategorii nieskończonej pętli, samonapędzającego się schematu, w którym jedna zamienna zwiększa wartość drugiej, która z kolei wpływa na przyrost pierwszej. przepiękna nieskończoność.
nagle wszystko stało się takie proste; każda decyzja podejmowana przeze mnie przechodzi przez idealny pryzmat tego niewinnego uczucia, rozszczepia się w nim ukazując prawdziwe barwy i pozwala na dokonanie tego jednego, słusznego wyboru. dawno nie miałam takiej pewności siebie w działaniach, które angażowały moje emocje. te piętnaście żelaznych skrzynek, w których niegdyś się zamknęłam w obawie przed bólem otworzyło się, pozwoliło mi wyjść i przypomnieć sobie o tym, jak przyjemnie jest pozwalać sobie zarówno na przeżywanie nieograniczonej ilości bodźców spływających z otoczenia, jak i bezpieczną interakcję z nimi. nie muszę już się bać. nie muszę już uciekać. nie muszę robić żadnych dramatów. mogę sobie spokojnie żyć, uśmiechać się i powtarzać dość często dwa ważne słowa. czasami powtarzam je podłodze i sufitowi, żeby usłyszały, zapamiętały i kiedyś mi powtórzyły, jeżeli nie daj boże zapomnę o tym, jak bardzo potrafię być szczęśliwa i jak bardzo łatwo mogę naprawić cały swój świat. zawsze i o każdej porze.
i właśnie tak w tym roku przyszła wiosna.
edit. - godzina 7:21
spadł pierwszy deszcz, powietrze pachnie mokrą ziemią i miłością. piękne połączenie.
wtorek, 11 marca 2014
we're half way there.
tak poza tym okazało się, że umiem czuć, umiem czuć bardzo mocno i bezinteresownie, a myślałam, że już z tego wyrosłam.
sobota, 8 marca 2014
no title pt. LXIV
po co miałabym to robić, skoro właśnie tutaj dzieją się piękne rzeczy.
powoli odzyskuję tę niewinność, o której marudziłam cały zeszły rok.
czwartek, 6 marca 2014
stay for a while.
wtorek, 4 marca 2014
niedziela, 2 marca 2014
rediscover.
mam niejasne przeczucie, że dzisiaj się coś skończy, bezpowrotnie.
nie chcę się znowu zgubić, ale muszę poszukać jednej bardzo ważnej rzeczy. nie wiem nawet czym ona jest, tylko czuję, że muszę ją odnaleźć.
sobota, 1 marca 2014
i (don't) know how i feel when i'm around you.
dawno tak bardzo jednocześnie nie żałowałam i nie byłam pewna jakiejś decyzji.
piątek, 28 lutego 2014
everything i need and more.
akt / drgnięcie I
wkurwiają mnie ludzie, nieziemsko.
mam ochotę ich pozabijać. rozwalić coś.
wyżyć się. zadać ból, komuś, czemuś, sobie.
wiem do kogo zadzwonić, nawet mój telefon to wie.
akt / drgnięcie II
dwa słowa i nagle, nie bardzo wiedząc jak i dlaczego, uśmiecham się.
akt / drgnięcie III
co się ze mną dzieje?
akt / drgnięcie IV i tym samym ostatni(e)
zostań, proszę, proszę, proszę.
nie pytam co dalej, po co pytać, skoro skóra nadal lekko piecze od wrzącej wody, a ja mam wrażenie, że najzwyczajniej w świecie to już nie kwestia temperatury branego prysznica, tylko ilości szczęścia, które jest we mnie i ciepła, które otrzymuję.
lubię to, co widzę w jego oczach, gdy na mnie patrzy.
lubię to, jak moje imię brzmi bezpiecznie w jego ustach.
lubię fakt, że uśmiechnie się, gdy to przeczyta.
lubię go, cholernie, no ej, czego się spodziewaliście.
piątek, 21 lutego 2014
no title pt. LXIII
idę powoli chodnikiem. jeden krok, drugi, trzeci. z chłodną obojętnością omijam zarzygane przerwy między płytkami i samochody, które jacyś leniwi kretyni zaparkowali na chodnikach. z perspektywy tej chwili pijani ludzie stojący przed barami wydają się być nieznośnie żałośni. zabawne, przecież kiedy jestem wśród nich, to każda osoba jest dla mnie interesująca. nie umiem uzmysłowić sobie, czemu teraz nimi najzwyczajniej w świecie gardzę. przepełnia mnie poczucie wyższości, bez żadnego konkretnego powodu, dochodzą do tego narastające z każdym krokiem: siła, narcyzm i coś, co zapewne jest egoizmem. wszystko to łączy się ze sobą i daje wrażenie kompletnej kontroli, która jest tak naturalna, że z trudem ją dostrzegam i definiuję.
to tylko moment. dostaję smsa, wszystko dookoła mnie się rozpływa, nabiera cieplejszych barw, a ja, ja już nie patrzę się na brudny bruk i nawalonych ludzi, w mgnieniu oka zapominam o wszystkim, uśmiecham się i dostrzegam księżyc, gwiazdy oraz przyjemnie podświetlone elewacje kamienic. pieprzę, olewam i pierdolę każdą myśl sprzed paru minut, patrzę przyjaźnie na mijane osoby i próbuję ściągnąć rękawiczkę, by móc odblokować telefon i odczytać otrzymaną wiadomość. jestem niemalże pewna, że wtedy świat się zacieśnia i nieco spowalnia, by móc otulić mnie jakąś dziwną, błyszczącą mgłą, której okruszki strzepuję z siebie przez resztę nocy. zatrzymuję się i opieram o ścianę, żeby odpisać. oczywiście mogłabym to zrobić idąc, ale tak jest przyjemniej, mogę wziąć głębiej do płuc chłodne, miejskie powietrze i pozwolić mu uderzyć do głowy mieszając mi w niej jeszcze bardziej. w tym cholernie dobrym sensie. zresztą, sam o tym najlepiej wiesz.
czwartek, 13 lutego 2014
trick of fate.
i wiecie co? to są chyba te najfajniejsze momenty życia: znalezienie nadprogramowej pary czystych skarpetek (ukrytych wcześniej 'na czarną godzinę' i kompletnie zapomnianych), złapanie kataru podczas nocnej wizyty w parku czy poznanie w nocnym autobusie osoby, która zdaje się rozumieć i akceptować moje wypaczenie, a przy tym wszystkim jeszcze mnie lubi. to takie małe odłamki świata, które osobno nic nie znaczą, ale kiedy już je masz przy sobie, okazuje się, że sklejają ze sobą wszystkie porozrywane części twojego życia i nadają mu piękny, opływowy kształt. może i jestem chora, może nie powinnam się tak zachowywać, ale naprawdę lubię siebie za te wszystkie głupie rzeczy, które wyczyniam i nie dam sobie wmówić, że bez tego będzie mi lepiej.
środa, 12 lutego 2014
can't rely on my heart to beat it.
jest osoba, która sprawia, że przestaję myśleć tym, żeby się poddać.
chyba odzyskałam trochę sił.
wiem, jak odzyskać kontrolę i jutro zdecydowanie to zrobię.
co z tego, że to wszystko jest kompletnie nieskładne, skoro jest takie piękne.
wczoraj poszłam spać dość późno, ale warto było. wyszłam na ostatniego papierosa przed snem; padał deszcz, fioletowe niebo zapowiadało, że już niedługo zacznie świtać. przez moment uwierzyłam, że naprawdę tutaj należę. a nawet jeżeli nie, to czuję się tutaj dobrze i całkiem bezpiecznie. nie byłam w domu od dawna, ale niczego nie zawalam i udaje mi się żyć tak, jak chcę.
czasami tylko chciałabym większej stabilizacji w życiu. spokoju i rutyny od czasu do czasu przerywanej małym, typowym dla mnie wyskokiem. no cóż, chyba jeszcze nie czas na to.
wtorek, 11 lutego 2014
who will fight.
chyba znowu ucieknę w stare sposoby odbudowywania własnej psychiki.
louise usiadła wyjątkowo koło mnie, a nie w drugim końcu pokoju. podwinęła nogi i kiwa głową z aprobatą.
- pomożesz mi?
- wiesz, że tak.
- jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- dawno nie miałaś lepszego.
- pierdolisz strasznie. wiem, że jest maksymalnie chujowy i zniszczę się w ten sposób do końca. czemu pozwalasz mi to robić? kurwa, ufam ci, a ty tak po prostu pozwalasz mi się doprowadzić do kompletnego chaosu i amoku?
- przecież tego chcesz.
- och, spierdalaj.
- i tak zrobisz swoje, nie mam na to wpływu.
- właśnie, że masz.
- to powiedz mu prawdę.
- pierdol się, zrobiłaś się straszną suką ostatnio.
- uczę się od najlepszych. idź spać, od jutra zapierdalasz.
- wiem skarbie. czemu siedzisz koło mnie?
- nie twoja sprawa, mam swoje powody.
- nie chcę ci już ufać tak bezgranicznie, jak kiedyś. to, co było wtedy, może wrócić.
- przecież tego chcesz, więc czego marudzisz - przewraca oczami i wyciąga rękę w moją stronę. pierwszy raz w życiu mnie dotknęła. przyjechała, jakby od niechcenia, po moim ramieniu. jej palce były zimne jak lód i nadspodziewanie szorstkie.
to się kurwa bardzo, bardzo źle skończy, ale chyba znowu odzyskuję pełną kontrolę nad swoim życiem.
give a little time to me.
mam
suche, popękane usta.
niepomalowane paznokcie.
niedokładnie zmyty makijaż.
byle jak rzuconą na łóżko pościel.
zamazane i niewyraźne marzenia.
nieogrzany pokój.
pustą lodówkę i przepełnioną głowę.
nie chcę, żeby nikt pytał, chcę po prostu uciec w pizdu.
najzwyczajniej w świecie czuję się źle i nie wiem albo nie chcę wiedzieć dlaczego. to całe bycie nieszczęśliwą zdaje mi się być bezpieczne.
poniedziałek, 10 lutego 2014
you should stay right now.
nie mam siły na pracę, naukę, zrobienie obiadu ani wstanie z łóżka.
znowu utknęłam w martwym punkcie życia i za cholerę nie wiem, co mam ze sobą zrobić, a czekać nie chcę, bo ostatnio czekałam tak trzy miesiące i wszystko się wtedy rozwaliło.
czuję postępujący rozpierdol struktur wewnątrz siebie, niemalże na poziomie komórkowym.
to wszystko tak kompletnie nie pasuje do tych jasnych, słonecznych dni, więc je przesypiam i żyję po nocach, kuląc się pod kołdrą w łóżku i biorąc kolejne prysznice, tak gorące, że niemalże parzą moją skórę. robię coś cholernie nie tak, a nawet nie wiem co. chyba zabunkrowałam się znowu we własnym umyśle i nawet nie chcę pomocy.
tak naprawdę kłamię, potrzebuję jej, ale nie wiem co mogłoby mi pomóc.
niedziela, 9 lutego 2014
i made it in my mind.
wiem, że coś pierdolnie w najbliższym czasie i znowu stracę na moment kontrolę, ale to będzie miłe, przyjemne i piękne. trochę tęsknię za narkotykami, nie wiem czemu.
środa, 5 lutego 2014
be mine.
przychodziło do mnie parę osób, prawdziwych i nie, przewinęło się parę urojeń, parę gonitw myśli, jedna mała paranoja. wszystko to okraszone pięknym spokojem, świat dookoła wydawał się być przytłumiony. potrzebowałam tych paru godzin, w trakcie których kompletnie przemarzłam i myślałam o wiele więcej niż powinnam, zwłaszcza o sprawach i osobach, które nie powinny w ogóle zaprzątać mojej głowy. znowu jestem szczęśliwa, dziwnie tak.
wtorek, 4 lutego 2014
for the first time in forever.
muszę uciekać, a nie chcę.
znowu gubię się w swoich myślach i kłamstwach.
niedziela, 2 lutego 2014
every rule i had you breakin'.
sobota, 1 lutego 2014
remember those walls i built.
ostatnio czuje się bezpiecznie, to takie miłe.
w ogóle ostatnio dużo miłych rzeczy mnie spotyka, poznaję dobrych ludzi, zaczęłam być z kimś kompletnie szczera i nie boję się tego.
to chyba najważniejsze. że jeszcze mogę, że jeszcze potrafię. nie zawsze mi wychodzi, ale ktoś mi w tym pomaga. to trochę, jakbym się od nowa uczyła chodzić, ale podoba mi się.
sesja idzie, zaczynam się uczyć niby.
czwartek, 23 stycznia 2014
personal responsibility.
tak dawno nie płakałam z bezsilności, ten dzień musiał nadejść.
nie podejmę teraz pierdolonej decyzji, po prostu nie potrafię.
środa, 22 stycznia 2014
there is no other way.
całość zamknęła się w przeciągu godziny.
cała wewnętrzna podróż, (nie)istotny epizod, (nie)miły moment, kiedy dopuściłam do głosu swoje demony.
czy coś się zmieniło? owszem, ale nikt oprócz mnie tego nie odczuje.
przez ten moment pisałam tak, jak chciałam. słowa w transie spływały ze mnie, delikatnie przeskakiwały na ekran, próbując oddać istotę wszechrzeczy zachodzących wtedy we mnie. było niemalże tak, jak pisał bukowski: pisałam, bo czułam, że jeżeli nie będę pisać to zwariuję, to oszaleję, utracę ostatnią więź ze światem, zabiję siebie albo kogoś. słowa paliły moje wnętrzności, widziałam je w obrazach przed oczami, pojawiały się, by za chwilę zniknąć, musiałam je wyłapywać, nie mogłam pozwolić im uciec, bo wiedziałam, że mogę nigdy więcej ich nie odnaleźć.
ten spokój teraz jest kojący.
przypomniało mi się, że kiedyś była jedna osoba, przyjaciel, który potrafił nad tymi moimi demonami zapanować. jego głos je odpędzał. nie rozumiał ich, w pewnym sensie się ich bał, ale kiedy przychodziły, on mówił do mnie spokojnym głosem, przekonując mnie o ich nieprawdziwości. nawet jeżeli nie miał racji, to wtedy mi pomagało. zaraz zasnę, ale tęsknię za nim, po prostu jako za osobą, która była, która panowała nad moimi dziwnymi wybrykami.
tutaj chciałam napisać miliony nieodpowiednich rzeczy, przekleństw, zarzutów, wylewów mojej frustracji związanej z faktem, że go nie ma.
wiem, że powinnam sama panować nad tym, co się we mnie dzieje, ale miło było mieć kogoś, kto mnie uspokajał i dawał siłę, by to przeczekać i zwalczyć. przede wszystkim jednak, najzwyczajniej w świecie tęsknię.
jak dobrze, że spadł śnieg, chyba zrobiło się przez to jakoś jaśniej.
maybe i should cry for help.
za dużo osób czyta tego bloga.
za dużo bliskich osób.
przestaję pisać szczerze, przestaję pisać wprost, bo boję się, że za dużo wyjdzie na jaw. powoli męczy mnie wymyślanie kolejnych pokręconych przenośni, które oddałyby moje uczucia bez ryzyka, że ktoś je dobrze odczyta. zazwyczaj, bo teraz, kurwa, czuję coś złego w powietrzu, coś bardzo, bardzo złego, wszystko we mnie to czuje i mam was w dupie, bo muszę, po prostu muszę o tym pisać, bo inaczej zwariuję. louise zaczęła się mnie bać, spieprzyła w siną dal i się nie pokazuje, nawet, gdy ją o to proszę, gdy błagam, żeby przyszła, bo jej, kurwa, potrzebuję.
nadchodzi coś strasznego, wiem o tym, wiem o tym i jedyne, co mogę robić to na to czekać. nie mogę uciec, nie mam dokąd. nie mam z kim o tym pogadać, bo to nie jest kwestia żadnych czynników zewnętrznych, to dzieje się tylko i wyłącznie w mojej głowie. to za niedługo wybuchnie i nie wiem czy cokolwiek we mnie to przeżyje. wszystko się rozszczepia na drobne kawałki, powietrze drga w sposób, który doskonale znam, w sposób zwiastujący nadchodzącą nieuchronnie krwawą paranoję.
nie chcę z tym walczyć, jak zwykle zresztą. poddam się temu i zobaczę co ciekawego tym razem z tego wyniknie.
w zasadzie to cofam tę część z poprzedniego wpisu o tym, że ucierpią bliscy. ta rewolucja dzieje się we mnie, dotyczy tylko mnie i nieziemsko mnie fascynuje. wizje po zamknięciu oczu się nasilają, są bardzo realistyczne, a przecież jestem trzeźwa. powinnam wziąć jakieś psychotropy, ale nie chcę, panuję przecież nad tym. kontroluję każdą myśl, świat pulsuje bardzo zmiennym rytmem, robi się cholernie zimno w pokoju, a przecież odkręciłam kaloryfer.
dziwna myśl, chciałabym zobaczyć swoją krew, rozciąć sobie dłoń i powoli patrzeć, jak strużki czerwonej zarazy ściekają po moim nadgarstku, kapią na klawiaturę i moją bluzkę, jak ciecz powoli wsiąka w materiał, a plama robi się co raz większa i bardziej lepka. z trudem się powstrzymuję, nie wiem ile wytrzymam. adrenalina pulsuje w mojej głowie, obraz świata dookoła cholernie się zamazuje, zaczynam się bać samej siebie, bo wiem, że byłabym zdolna do wszystkiego, gdybym nie leżała teraz w łóżku. przeciągam paznokciami po przedramieniu, mocno, powoli, dokładnie. raz, drugi, trzeci, do krwi. euforia zalewa mi głowę. wystarczy, nie powinnam tego robić. nie powinnam o tym pisać.
wszystko powoli zmierza ku końcowi, stabilizacji. pojawiają się pierwsze wnioski, formują się powiązania, schematy, ciągi przyczynowo-skutkowe, dzięki którym widzę, czemu tak naprawdę to się dzieje. obraz powoli wraca do normalności, a ja powoli robię się śpiąca. może nawet to wszystko było fikcją, ale skoro stworzyłam to w mojej głowie to musiało być prawdziwe, przynajmniej dla mnie.
wszystko kończy się nagle i gwałtownie, dobranoc.
more to life.
albo znowu mam miliony pomysłów na życie i nie wiem, który jest słuszny.
zastanawiam się nad studiowaniem dwóch kierunków na raz, bo w zasadzie to czemu nie.
znowu czuję, że mogę wszystko. przeraża mnie to, bo już znam zakończenie. stanę się zimną suką, zranię parę bliskich osób patrząc na to z psychopatyczną obojętnością, a kiedy już w końcu dotrze do mnie to, co zrobiłam pogrążę się w swoim dziwnym, urojonym wewnętrznym świecie.
na kogo wypadnie, na tego bęc.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
it just feels right.
co chcę czuć,
co powinnam,
co naprawdę czuję;
co chcę zrobić,
co powinnam,
co naprawdę robię.
intensywnie się zrobiło.
niedziela, 19 stycznia 2014
so i put my faith in something unknown.
za dużo ostatnio palę, za mało rozmawiam.
zbyt wiele też ostatnio czuję i boję się, że to może się źle skończyć, ale jednocześnie chyba nie chcę, żeby cokolwiek się w tym momencie w moim życiu kończyło. może poza jedną sprawą.
poniedziałek, 6 stycznia 2014
keep doin' things you do.
znowu piszę w pociągu, znowu płaczę bez powodu, znowu wszystko jest kurwa dobrze.
nienawidzę tego, frustruje mnie to, że nie umiem znaleźć sobie żadnego sensownego powodu do zamartwiania się, więc zamiast być smutną jestem bezszelestnie wkurwiona, mam ochotę coś odwalić, zniszczyć, zabić. w tym miejscu do akcji wkracza zdrowy rozsądek, który hamuje te przedziwne wewnętrzne odruchy i pozwala na kontynuowanie akceptowalnego społecznie zachowania. ciekawe jak długo pociągnę w ten sposób, bo czuję, że przy pierwszej możliwej okazji dramat przerośnie nie tylko mnie, ale i świat dookoła.
a single act.
sprawiasz, że jest mi ciepło. Ty, te wszystkie odpalane papierosy i kolejne kubki kawy. sprawiacie, że jest mi ciepło i nie potrzebuję niczego więcej, by czuć się bezpiecznie.
piątek, 3 stycznia 2014
i think i love you better now.
kochałam Cię od dawna, przedwczorajszego wieczoru poczułam się zakochana.
tak zaczęłam ten rok: zakochałam się po uszy, jak szczeniara i to jest najfajniejsze uczucie na świecie.
mam motyle w brzuchu i myślę o Tobie przed snem, nie mogło być lepiej.
archiwum.
-
►
2017
(19)
- ► października (1)
-
►
2016
(14)
- ► października (1)
-
►
2015
(51)
- ► października (2)
-
▼
2014
(79)
- ► października (8)
-
►
2013
(82)
- ► października (4)
-
►
2012
(40)
- ► października (4)
-
►
2011
(85)
- ► października (3)