wtorek, 27 stycznia 2015

fly straight into the abbys.

miało być o stosach, ale nie umiem poskładać słów, a w dodatku kurewsko chce mi się palić.
to nie jest dobre połączenie na ten wieczór. takim połączeniem można się zacząć dusić przy nieprzyjemnych dźwiękach niepewności co do tego, czy zaczerpnięcie kolejnego oddechu jest dobrym pomysłem. przecież może to tylko przedłużyć agonię.
naprawdę marzy mi się ta pierdolona fajka, w głowie świta mi, że naprawdę dużo dla niej poświęcę.
zdecydowanie za dużo, jak na te marne dwie minuty łapczywego zaciągania się mentolowym dymem.

czwartek, 22 stycznia 2015

hidden lust.

wróciła mi do głowy pewna koncepcja.
koncepcja władzy absolutnej, władzy, która stworzyłaby coś, co byłoby ponad wszystkim.
szare eminencje codzienności. skryte zrzeszenie śmierci, potrafiące skinieniem palca manipulować rzeczywistością.
potrzebuję tej koncepcji, potrzebuję kontroli, potrzebuję władzy.
potrzebuję momentu na koncentrację, skomasowanej energii potrzebnej do wybuchu, do przestawienia porządku świata.
ta koncepcja nie da mi spać, wiem o tym doskonale.

screech of a day.

wychodzę na fajkę. tylko przed klatkę, nie schodząc nawet ze schodków.
nie pozwala mi palić w mieszkaniu, może to i dobre dla mnie, ale w tym momencie kompletnie nieważne. elementy podwórza zlewają się w całość, tworząc gęstą, szarą breję, która zdaje się oblepiać każdego, kto w jakikolwiek sposób się z nią zetknie. gdzieś pod murem przemykają ludzie z psami. przemykają co najmniej jakby była noc i bali się ciemności, a przecież jest środek dnia. nie rozumiem ich strachu. kiedyś ich pozabijam, ale na razie nie widzę takiej konieczności, niech przemykają sobie z tymi psami póki chcą i mogą. zresztą, to nie dotyczy tylko szybkich przechadzek z pupilami. oni przemykają tak przez całe życie. zajebiście, kurewsko przeźroczyści, do tego stopnia niewidoczni, że gdy przestaną na te spacery chodzić, a na osiedlowej tablicy z ogłoszeniami pojawi się klepsydra z krótką notatką o tym, że przejechali się na drugą stronę, to nikt ich nawet nie skojarzy.
nie o tym miało być w zasadzie. po prostu wyszłam na tę cholerną fajkę, bo w mieszkaniu zaczynałam się dusić. ogólnie zaczynam się dusić, dlatego co raz więcej palę, żeby dusić się dymem, a nie oparami ciężkiego, przesiąkniętego bezbarwnymi emocjami powietrza. papierosy przynajmniej mają jakiś tam smak. chujowy, bo chujowy, ale zawsze jakiś. tworzę dookoła siebie gęstą, na pozór szarą mgiełkę, która powoli osiada na błyszczącej poręczy. rozczepia światło, przez moment świat ma jakieś kolory. to tylko złudzenie, barwy znikają, psy srają na trawnik, a ich właściciele przemykają jeszcze szybciej, jeszcze bardziej starając się wtopić w mury.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

right where it begins.

przedziwnie jest przyswajać ubraną w słowa rzeczywistość.
upośledza to moje umiejętności.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

no title pt. LXXV

chyba pora wrócić na starą, dobrze znaną ścieżkę.
mało interesuje mnie już reszta. mało interesuje mnie już cokolwiek. wychodzę.

niedziela, 11 stycznia 2015

no title pt. LXXIV

nie wiem czemu kiedykolwiek wierzyłam w zmianę. zmiana to czyjaś urojona idea, niefunkcjonująca w prawdziwym życiu i świecie. smutny ten styczeń jakiś, wszystko we mnie rwie się na wolność.

wtorek, 6 stycznia 2015

no title pt. LXXIII

czuję twój oddech przez telefon, sto kilometrów dalej. muska mój policzek.

niedziela, 4 stycznia 2015

no title pt. LXXII

wszystko się jakoś niefartownie rozmyło, nie chcę już niczego określać.
uciekam, wiem nawet gdzie, miła świadomość, że nie zostanę znaleziona, oświeca mi drogę.
wyruszę późną nocą, będę jedną z tych, którym od dzieciństwa tak bezgranicznie ufałam.

sobota, 3 stycznia 2015

no title pt. LXXI

to małe pęknięcie, niezauważalna rysa na istnieniu. przechodzę obok niej obojętnie, jednakże w pełni zdaję sobie sprawę z jej istnienia. po jakimś czasie zaczyna mnie irytować, wkurwiać jej stateczność, usiłuję wyczuć ją pod palcami, gdy ją mijam, by w końcu desperacko napierdalać w nią na zmianę ostrymi i tępymi narzędziami, by tylko zaburzyć jej spokój, by sprowokować choćby najmniejszy ruch.
płaczę i padam na kolana; nie  dałam rady. muszę chyba zacząć chodzić inną drogą.
może to jest sposób.

archiwum.