niedziela, 31 lipca 2011

tomorrow never comes until it's too late.

chciałabym opowiedzieć historię.
żeby ostrzec, żeby pokazać, jak nie żyć.
ilu jest ludzi, którzy popełniają moje błędy?

ostatnio na imprezie po pijanemu gadałam z jakimś facetem. o wszystkim: o narkotykach, o chorobach psychicznych, o tym, jakie życie jest beznadziejne i jak łatwo się skurwić. potem padło pytanie. ile mam lat.
'18.'
'masz 18 lat i takie doświadczenie w tym gównie? i tyle przeżyłaś? dziewczyno, nie dożyjesz trzydziestki'
- wiem.

ma rację. mam 18 lat, bulimię, od trzech miesięcy biorę i eksperymentuję ze wszystkim, tnę się, żeby uciec od bólu, głodzę, ćwiczę dopóki nie mdleję z braku sił, odpalam papierosa za papierosem i czasami zapominam wziąć antydepresantów. przed czym chcę ostrzec?
przed miłością i kłamstwem. nie wiem, które bardziej sprowadza na dno. u mnie połączyły siły, efekt - nieziemski. czuję, że w każdej notce powinnam się żegnać, jutro jest takie niepewne, nigdy nie wiem, czy dożyję.

czasami mam wrażenie, że gdyby On wrócił to wszystko by odeszło.
że gdyby wrócił, to z miejsca przestałabym ćpać, rzygać, palić i robić wszystko, by się wykończyć.
gdyby tylko wrócił, przytulił mnie i powiedział, że już dobrze.
gdyby powiedział swoim miękkim głosem 'spokojnie kochanie'.
gdyby spojrzał na mnie i w jego oczach nie byłoby obrzydzenia i chłodu.

nigdy nie kochajcie.

[link]

he flies so high, he swoops so low.

przeginam, czuję, że wszystko przeciąga mnie na tamtą stronę.
przedawkowałam, byłam wysoko, bardzo wysoko, ściągali mnie przez dziesięć minut. rzyganie było raczej uciążliwe niż nieprzyjemne.
jestem na dnie; przyciśnięta przez własne nałogi i obsesje.
nikt nie wyciąga do mnie ręki, nikt.
nawet sam Bóg patrzy się obojętnie.
powinnam się uczyć, chyba w tym znajdę ucieczkę.

nie słyszałam Twojego głosu od dwóch tygodni.
czuję, jakby jakaś część mnie umarła.
może dlatego chudnę. dusza waży 8kg, a ja pewnie gubię kolejne jej kawałki.
jakby ktoś znalazł - proszę o kontakt. w zasadzie, to mogą być potrzebne, do poskładania mojej poszarpanej psychiki w całość.

środa, 27 lipca 2011

fourth plateau.

uderzająca pustka.
każde słowo czy zalążki emocji odbijają się od ścian pustki, pozostawiając głuche echo.
zatapiam się na powrót w obsesji jedzenia.
jem mało. potem się nażeram, potem rzygam. rzygam dopóki nie mdleję z wycieńczenia.
dobrze mi z tym.
naprawdę czuję się fantastycznie szarpana uczuciami, gdy zapomnę wziąć antydepresantów, a potem żyjąc w sterylnej pustce, gdy je już wezmę.
obłęd, dużo papierosów, a zakwasy mam takie, że nie jestem w stanie się ruszać.
potrzebuję dobrej i stanowczej pomocy.
chyba się nie doczekam. myśli samobójcze mnie zabiją, uduszą mnie od środka albo wyjdą nocą z mojej głowy i uduszą mnie poduszką.
o ile zasnę. o ile nie będę znowu śnić o Tobie.

kombinuję z psychodelikami i stymulantami. wszystko w granicach legalności.
lubię chodzić po krawędzi, tam emocje zaczynają przebijać się przez szklane ściany pustki i uszczęśliwiaczy.

piątek, 15 lipca 2011

wonder why.

idealna pustka.
tak właśnie działają antydepresanty. tworzą perfekcyjną, sterylnie zamkniętą pustkę tam, gdzie dotychczas były emocje. i naprawdę nie wiem, czy wolę żyć z silnymi, negatywnymi emocjami, czy lewitować nad własnym łóżkiem, nie czując kompletnie nic. takie mimowolne wyjebanie.
w pustce jest strasznie dużo wolnego czasu. zabija się go wszystkim, co możliwe. nauką, pisaniem, graniem na gitarze, słuchaniem muzyki. z nudów przypominają o sobie stare obsesje - znowu nie jem, louise zebrała siły na wyjście spod łóżka. nadal nic nie czuję. jadę gdzieś do znajomych, pijemy piwo, palimy papierosy, zero emocji.

lato w tym roku jest wyjątkowo parne i duszne.

niedziela, 10 lipca 2011

the condition of nothing.

może jednak dam radę.
może to jest właśnie ten moment, kiedy przestaję nienawidzić siebie i zaczynam widzieć, że to z Tobą jest coś nie tak.
a może za dwa dni nie będę w stanie zasnąć zanosząc się płaczem tak, jak robię to od trzech miesięcy.

piątek, 8 lipca 2011

deception has a way with words.

przestałam walczyć z demonami wewnątrz mnie.
teraz jesteśmy po tej samej stronie.

życie robi się nieco lepsze, gdy jestem kompletnie pijana.

środa, 6 lipca 2011

analog paralysis.

co teraz czuję?
w zasadzie to nic.
ciepła, bezpieczna i bezuczuciowa pustka.
dobrze mi z tym patrzeniem na wszystko z dystansu kilometra.
patrzę na Ciebie, wiem, że nie będziesz mój, ale napawam się Twoim zapachem, tym jak rozchylasz wargi, gdy się nad czymś skupiasz i tym jak pijesz piwo, nawet jeżeli wcześniej tego nienawidziłam.

boli mnie tylko to cholerne uczucie, gdy przechodzisz, a ja przypominam sobie, ile razem przeszliśmy, ile wycierpiałam, ile poświęciliśmy wszystkiego dla siebie.
przechodzisz i masz mnie tak po prostu w dupie.

niedziela, 3 lipca 2011

let it drown.

jest tak źle, że zaczęłam się tym sycić.
napawam zmysły negatywnymi emocjami, suka wewnątrz mnie zaciera ręce i każe mocniej tuszować rzęsy.
trzeci dzień prawie nie jem, to też daje mi siłę.
wszystko, co negatywne, daje mi moc.
robię się psychodelicznym dzieckiem karmiącym się złem.
piję kolejne piwo, kolejnego drinka, uśmiecham się uwodzicielsko znad niego, odpalam papierosa, zaciągam się kącikiem ust i wypuszczam smugę wonnego dymu. nie mogę pozwolić sobie na zwykłe papierosy. moje muszą być wonne, o lekko duszącym korzennym zapachu, tak, by idealnie współgrały z moimi perfumami.
za dwadzieścia kilo będę jeszcze bardziej uwodzicielska, wyniszczona, a mój charakter obejmie ta zimna suka, którą zaczęłam w sobie żywić.
zniszczę się, do końca, do ostatniego oddechu, z którym wypuszczę ostatnią smużkę dymu papierosowego.


who cares, who cares?

sobota, 2 lipca 2011

wild world.

napełniłam się energią.
taką cholernie negatywną, która daje chęć, by niszczyć siebie i innych w wyuzdany i perwersyjny sposób.
zniszczę siebie, wszystko, co kocham i będę się na to patrzeć oczami zimnej suki.
zapracowałam (-eś?) sobie na to.

[link]

archiwum.