piątek, 17 sierpnia 2012

no title pt. XLIV

i tak padło postanowienie: trzydzieści dni na trzeźwo.
z palcem w dupie moi mili, z palcem w dupie.

naprawiam wszystko powoli. dziwne, udaje mi się tak łatwo wszystko posklejać i włożyć na swoje miejsce.
wszystko robi się takie spokojne, poukładane, przyjemne dla myśli i dotyku.

potrzebuję września.
we wrześniu wszystko się ułoży już tak do końca.
wrześniu, nie zawiedź mnie.
proszę.

niedziela, 12 sierpnia 2012

no title pt. XLIII

czuję się niezręcznie, widząc pięć komentarzy pod wpisem, nie przywykłam do tak wielkich liczb, jednakże dało mi to trochę satysfakcji: ktoś mnie czyta, da się przetrawić mój pseudoliryczny styl. to całkiem miłe.

zastanawia mnie, czy w oczach czytelników jawię się jako współczesna wersja głównej bohaterki książki 'my, dzieci z dworca zoo'. myśl ta nieco mnie śmieszy, zwłaszcza, że na każdym kroku staram się udowadniać sobie i światu (z całkiem zadowalającym mnie skutkiem), że będąc narkomanką nadal jestem normalnie funkcjonującą jednostką społeczną. jest jeszcze coś. nabrałam dystansu do ludzi; dystansu, który sprawia, że słuchanie rozmów moich znajomych stało się całkiem ciekawą rozrywką (aczkolwiek nużącą na dłuższą metę). próbuję sobie przypomnieć, czy ja też kiedyś taka byłam, czy też gadałam tylko o imprezach, a próbę podjęcia bardziej ambitnego tematu spławiałam czymś w rodzaju 'daj mi spokój, nie mam siły myśleć po szkole / w wakacje / w ogóle nie mam siły myśleć'. ze wstydem wracają wspomnienia: dokładnie taka byłam, dokładnie to wyśmiewał we mnie tomek, chełpiłam się wszystkimi pierdołowatymi wartościami, które teraz wywołują pobłażliwy uśmiech na mojej twarzy. nawet nie zauważyłam, kiedy zdążyłam się tak zmienić. po głowie chodzi mi pytanie, czy zmieniłam się sama z siebie, czy też narkotyki odegrały w tym znaczącą rolę.

lecz czy tak naprawdę cokolwiek to zmienia? jestem lepszą osobą, niż byłam rok temu, bardziej świadomą siebie i wpływu otaczającego świata.
nie żałuję niczego, a dzisiaj mijają dwa tygodnie, jak nic nie biorę. nie jestem dumna, nie czerpię z tego satysfakcji. w dużej mierze to zasługa (zapewne niewiedzącego o takowym stanie rzeczy) mojego terapeuty, który wielokrotnie mówił mi, że on wie, że ja dam radę. no kurwa. ja też wiedziałam, jestem uzależniona, ale to nie oznacza, że straciłam zmysły. jak powiem sobie 'nie', to tego się trzymam i tyle.
co z tego wynika? ano tyle, że wytrzymałam te dwa tygodnie i jedyna myśl jest 'no fajnie, spoko. mogłabym tak wytrzymać miesiąc(e), tylko co to da?'. to jest ta tragedia mojego uzależnienia. wiem, że mogę wytrzymać ile chcę, że mam na tyle sił. więc, tak naprawdę, to czemu nie wziąć? z kolei skoro tak jest, to czemu teraz nie wezmę? mogłabym, ale coś mnie powstrzymuje. nawet nie chodzi o to, że nie mam ochoty, bo chętnie bym się czymś uwaliła, tylko przestaję widzieć w tym sens. może to syndrom jakiejś większej zamiany, która zaczyna zachodzić w mojej głowie. problemem jest jednak pewna mocno zakorzeniona we mnie blokada: boję się nie brać w ogóle. moja samoocena jest nadal bardzo niska i fakt, że przestanę być narkomanką formuje we mnie strach przed utratą swojej wyjątkowości.

to żałosne, że bycie ćpunką napełnia mnie dumą.

piątek, 3 sierpnia 2012

live now and forever.

nawalona lekami uspokajającymi prowadzę całkiem przyzwoity tryb życia.

kwiatki pousychały w pokoju, wszystkie, co do jednego.
zastąpię je nowymi, gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment, gdy tylko będę w stanie podjąć odpowiedzialność za żywą roślinkę.
dziwne, ale teraz nie jestem w stanie się na to zdecydować.
jak mam dbać o zieleninę w pokoju, skoro ledwo udaje mi się dbać o siebie?

niedługo przeprowadzam się na studia.
tak bardzo na to czekałam, a teraz, gdy przeprowadzka staje się faktem, czuję pustkę.
bo niby co. bo to tyle? tyle pracy, by z palcem w dupie dostać się na studia?
śmieszne. przecież narkomanom nie powinno się udawać w życiu, narkotyki powinny zniszczyć wszystko, sprowadzić mnie na dno, a tak naprawdę to oprócz paru załamań psychicznych każda pojedyncza rzecz w moim życiu jest realizowana dokładnie tak, jak zaplanowałam. to trochę tak, jakbym od dziecka była oszukiwana.
nie twierdzę, że ćpanie jest dobre, ale nie uważam też, żeby przy zachowaniu szczątkowego rozsądku drastycznie rujnowało dotychczasowy byt.

aż się prosi, żebym oberwała bardziej; obok takiego zuchwalstwa przeznaczenie nie może przejść obojętnie.

archiwum.