pierwszy kryzys za mną.
za nami.
musisz przekroczyć granicę tylko po to, by pamiętać, gdzie leży.
tu miało być milion myśli, a nie ma żadnej.
pracuję piętnasty dzień z rzędu. dziś tylko dwanaście godzin. nie wiem czy te pieniądze są tego warte.
czuję, jak pada mi serce.
fizycznie od energetyków, papierosów, alkoholu i przepracowania.
i w tym innym sensie też,
bo tęsknię bardzo,
a przecież nie powinnam;
bo odliczam dni,
a przecież nie powinnam;
bo zasypiam z nie tymi myślami, co trzeba,
a przecież nie powinnam.
w ogóle nie powinnam robić tego, co robię, bo to szkodzi mojemu sercu, a pod żadnym względem nie mam jak o nie zadbać.
tym razem nie powierzę tego zadania komuś innemu, nie chcę prosić o pomoc,
a przecież powinnam.
zmęczenie daje się we znaki, ale duma nie pozwala przestać. nie powinnam tego robić; wiem, że się zajadę, ale chcę więcej, ciągle więcej. zawsze więcej.
byleby złapać to coś nieuchwytnego, by padając wykończonym spać, przez moment gdzieś z pomiędzy poczucia beznadziei wyłapać ten wątły moment satysfakcji.
a mogłabym zasypiać przytulona z kimś.