czwartek, 24 września 2015

when the truth is found to be lies.

nie wiem co się stało. jakby krótkie pierdolnięcie w głowę, szybkie, zaskakujące, ale też wybitnie otrzeźwiające.
znowu mogę wszystko i nie wiem czego to zasługa, ale ja na pewno zasługuję na kąpiel. bo tak.

środa, 23 września 2015

'til i reach you.

zaadoptujmy psa. starego, przetyranego życiem ze schroniska. chcę mieć psa. nie radosnego szczeniaka, tylko starego, zagubionego psa, którego trzeba naprawić tak samo, jak naprawiliśmy nas. to dobry pomysł, prawda?

piątek, 18 września 2015

then we will not relate.

coś się zaczyna kruszyć, jakby klej, którego użyliśmy nie był wystarczająco mocny, a poszczególne części albo źle dopasowane albo zgubione gdzieś po drodze tak, że nie możemy ich odnaleźć.
kurwa, co z tego, że się ogarnęłam, co z tego, że żyję, co z tego, że robię wszystko jak należy, kiedy czuję, że to nie to, czuję, że udaję i oddałabym wszystko, by znowu nie czuć, a czuję kurwa za bardzo i znowu chce mi się płakać, i nie wiem jakim cudem składam się do kupy, i jeszcze udaje mi się coś zrobić dookoła siebie, ale litania przekleństw w głowie narasta z każdą minutą.
najgorsze jest to, że nie ma w tym za grosz Twojej winy, ja kruszę się sama z siebie, mam ochotę na wybuch i nie wiem czy mam siłę go powstrzymać, przecież tylko udaję, przecież nadal jestem chora, tylko się zajebiście staram i oboje udajemy, że tej choroby nie ma, ale ona jest, rozpierdala mnie od środka, mimo że z uśmiechem udaję, że tak nie jest. to wszystko jest kurwa zajebiście ciężkie i nie radzę sobie kurwa z tym.
rozsypuję się kompletnie, łzy rozpuszczają klej, który dotychczas to wszystko trzymał i nie umiem robić z tym kompletnie nic, bo poza tymi pierdolonymi, wyuczonymi schematami, które wymusiłam na sobie przez ostatnie dwa miesiące nie potrafię kompletnie funkcjonować we własnej głowie. jest za ciężko, przerosło mnie to, przepraszam, ale po prostu zajebiście mnie to przerosło i nie wiem czy mam siłę ciągnąć to dalej, choć przecież powinnam czuć się lepiej, a zmieniło się tylko to, że robiąc to, co do mnie należy, jestem nadal tak samo przemęczona i zajechana psychicznie, jak byłam wcześniej. co kurwa z tego, że nie ćpam i nie piję, skoro nie dostaję od świata w zamian nic.

co z tego, że jesteśmy znowu razem i jest spokojnie, skoro gdzieś spierdoliła cała namiętność między nami, a Ty zmieniłeś się tak, że przestaję poznawać Cię w tym wszystkim i marzę o tym, by cofnąć wszystkie słowa, w których prosiłam Cię o jakiekolwiek zmiany. to ja powinnam się zmieniać, nie Ty. Ciebie kochałam takiego, jakim byłeś.

poniedziałek, 14 września 2015

we're going to better places.

strach mnie sparaliżował.
nie potrafię się ruszyć. siedzę z laptopem i nie umiem wydać z siebie dźwięku, linie na ekranie zaczynają dziwnie falować i tracą swoją płynność.

jeszcze dwa dni temu siedziałam na plaży. w powietrzu unosił się delikatny, niewyczuwalny pył, chyba delikatne okruchy piasku. rozszczepiał światło, wszystko się mieniło, powietrze pływało, skrzyło się blaskiem i przez moment wydawało mi się, że to tylko w mojej głowie, ale potem powiedziałeś, że też to widzisz. może uczucia to nie są niebieskie nitki, a właśnie skrzący się pył, który wzbija się w powietrze, gdy niczego nie oczekujemy, gdy jesteśmy przy sobie bezpieczni i spokojni. chyba tak właśnie było i jest. żaden pył, tylko miłość. jakkolwiek tanio to brzmi, mam cholerną potrzebę w to wierzyć.

powinnam też mieć potrzebę ruszenia się na rozmowę o pracę, którą mam za półtorej godziny, ale z tym jakoś ciężej mi pójdzie.

archiwum.