czwartek, 26 lipca 2012

no title pt. XLII

mam miłość, mam wszystko!

chyba nie potrzebuję pisać dziś już niczego więcej.

sobota, 21 lipca 2012

you know that i could use somebody.

jak mogłam być tak naiwna, by wierzyć, że będzie dobrze?

męczę się z samą sobą i ze światem.
tracę poczucie bezpieczeństwa, najbardziej banalną, ludzką potrzebę.

potrzebuję jednej, konkretnej wskazówki.
jednego bodźca, który zabierze mnie z dala od krawędzi, po której chodzę.
miłość przestaje mi wystarczać, czuję się żałośnie beznadziejna przez to, że śmiałam wierzyć, że będzie dobrze, że będzie łatwiej, że będzie bezpiecznie.

zgubiłam się, znowu.
miałeś mnie odnaleźć, a zgubiłeś się razem ze mną.
brodząc we dwoje we mgle powinno być łatwiej, a tymczasem nasz własny egoizm sprawia, że nie potrafimy znaleźć wyjścia.

dzieci ery komputerów, narkotyków i trudnej miłości.
uzależnieni od leków, od wszystkiego, co pozwala przeżyć kolejny dzień, krzyczący o pomoc i nigdy jej nieotrzymujący. stracone pokolenie bez nadziei na lepsze jutro.
z utraconą kontrolą nad własnymi życiami, z zatraconymi uczuciami, bez jakiejkolwiek możliwości ich odzyskania. nasze szczęście to opiaty, nasz smutek to trzeźwość, nasza energia to stymulanty, nasz sen to relanium, nasze sny to ukojenie, nasze cierpienie to rzeczywistość.
i tak od słowa do słowa, od pełni do pełni, spełnia się czas zamordowanych oczekiwań.
a potem uderza nas świt twardy jak zmarznięte gówno i wywłaszczamy samych siebie z własnego 'ja', z siebie, wymazujemy się z bytu.


życie wypada mi z rąk,
niczego już nie utrzymam,
nic więcej z moich rąk nie uleci,
nicość się skrada,
cichaj, spójrz pod kątem: masz jeden punkt,
tam,
gdzie w świetlnym rozbłysku iskier,
wybucha nagły cień oddechu.

czwartek, 19 lipca 2012

nobody knows where it comes and where it goes.

aha, to już wiemy, czemu było okay.
pieprzone borderline, wszystko poleciało na pysk, nie mam ochoty widzieć nikogo na oczy.

muszę być silna, bo on poleci za mną na dno.
muszę być silna, muszę, muszę.
zacisnąć zęby, powstrzymać łzy, bo inaczej nigdy go z tego nie wyciągnę.

kurwa mać, jestem na granicy załamania nerwowego.

narkotyki to śmieszna rzecz, czasami mam nawet wrażenie, że ich nie potrzebuję.
naprawdę zabawne.

poniedziałek, 16 lipca 2012

wonderful tonight.

przyjemnie jest, gdy euforia, którą odczuwam, nie pochodzi od narkotyków.
nie jest może tak mocna i nieziemska jak ta od ćpania, ale jest tak pięknie naturalna, że sprawia, że płaczę ze szczęścia.
a co lepsze, wystarczy, że zamknę oczy i czuję ją od nowa, za każdym razem tak samo intensywnie.
dokonałam dobrego wyboru, dzięki niemu zaczynam być szczęśliwa. czasami nawet ot tak, bez powodu. w zasadzie to jeszcze trochę i rzygałabym tęczą, a na ulicy widziałabym jednorożce. jak w baśni. pojawia się coraz więcej pięknych słów, myśli już mnie nie duszą, nie muszę ich z siebie wyrzucać, by czuć się lepiej. piszę już z przyzwyczajenia, z czystego poczucia obowiązku, które wypracowałam w sobie przez lata. kiedyś pisanie było swoistego rodzaju terapią, teraz jest czymś więcej niż hobby, a czymś mniej niż pasją.
po prostu miło jest pisać, że jest dobrze.
miło jest czuć się szczęśliwie i bezpiecznie.
miło jest mieć plany na przyszłość, które sprawiają, że się uśmiecham.

dobry nastrój utrzymuje mi się od prawie dwóch tygodni i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić na gorsze. teraz może być już tylko lepiej.

piątek, 6 lipca 2012

carry me home tonight.

chyba to ten moment, gdy brakuje mi słów, a równoważniki zdań już nie wydają się adekwatnymi wyznacznikami treści.

my friends are in the bathroom getting higher that the empire state.

nie brałam niczego od tygodnia, jestem nieco bledsza.
wyniki z matury nawet mnie nie zdziwiły: wiedziałam, że świetnie mi poszła, świadectwo było tylko potwierdzeniem.

uciekam na studia, będzie zabawnie.

'cause just one night couldn't be so wrong, u make me wanna loose control.

od przyszłego tygodnia imprezuję, muszę totalnie stracić kontrolę, by poczuć, że żyję.
to będzie proste i piękne.


za proste, zbyt piękne.

archiwum.