wtorek, 28 lutego 2012

no title pt. XXXV

jest zimno, znów pada śnieg, a gdybyś wiedział, co u mnie,
pękłoby Ci serce, zapewne.
jestem trochę bledsza.
zgubiłam wszystko.
została mi kawa, papierosy i rozmowy z ludźmi przez internet.

nie wiem, jakim cudem jeszcze zmuszam się do zrobienia czegokolwiek.
śnieg mnie irytuje, a kawa ma jakiś obrzydliwy posmak.
najwyższy czas iść udawać, że żyję.

sobota, 18 lutego 2012

no title pt. XXXIV

szczęście jest we mnie.
tak mi powiedział.
nie znam jego imienia, nie wiem o nim nic, nie licząc paru długich maili pisanych z uśmiechem na twarzy.
ale uwierzyłam i coś tam odnajduję.

chyba nawet to cholerne szczęście.
tak jakbym wychodziła na prostą.
jedną nogą stoję w świecie opioidów.
ale drugą stoję w tym realnym, który wydaje się piękny i błyszczący.

będę szukać dalej, taki jest plan.
pierwszy od dawna, który nie jest destrukcyjny.

poniedziałek, 13 lutego 2012

no title pt. XXXIII

straciłam słowa.
tak mi się wydaje, bo ostatnio nie układają się w nic sensownego, co mogłabym zapisać.
może teraz, nagle, zacznę pisać tak normalnie, zwyczajnie, codziennie?
że właśnie wstałam, wypiłam kawę, robię detoks i chyba czuję w sercu coś mocnego, do czego nie chcę się przyznać? mogę i tak. oprócz tego odkryłam, że ludzie wszędzie są tacy sami i nie ma sensu szukać czegoś wyjątkowego - chyba w tym wypadku trochę się zawiodłam.

nie, coś nie pasuje, przecież ja tak nie piszę. ja piszę swój pseudoliteracki bełkot, jaki siedzi mi w głowie i który tak łatwo spływa z niej na klawiaturę. choć ostatnio czuję się ograniczona, chociaż wydaje mi się, że straciłam słowa - one nadal są w mojej głowie, tylko wariują bardziej niż zwykle, bo i bardziej niż zwykle bije serce, a ja za nim nie nadążam, nie teraz, gdy łykam wszystko, co wpadnie mi do ręki, byleby zabić głód, jaki pozostał, gdy stwierdziłam, że branie codziennie dwóch, trzech paczek kody to przegięcie. wracając jeszcze do stylu 'co dziś zrobiłam', to znalazłam sobie dawno zapomniane dwie żółto-zielone tabletki o wdzięcznej nazwie tramal. całe sto miligramów wybawienia od ustawicznego bólu mięśni i brzucha, całkiem miło, chyba skoczę po drugą kawę, z kawą lepiej się pisze.

jest i kolejna kawa, prochy zażyte, teraz tylko czekać, aż ból minie i będę w stanie się ubrać i wyjść na ten kurewski mróz, żeby doczołgać się do szkoły i udawać, że wszystko jest okay. jak zawsze. zawsze się udaje, że wszystko jest okay, bo po co niby pokazywać światu, że jest się słabym, że nie radzi sobie z niczym, że, oprócz ładnie pomalowanych paznokci, nic w moim życiu poprawnie nie działa.
nie mówiąc już o tym, że coś dziwnego dzieje się w mojej głowie, że za dużo myślę o kimś, kogo tak naprawdę nie znam, o kimś, kto zauroczył mnie paroma pięknymi słowami i wiarą, że jest we mnie szczęście.
może nawet zaczęłam w to wierzyć, może nawet dlatego tłumię drżenie rąk i ochotę na olanie wszystkiego i naćpaniu się, żeby tylko było lepiej, żeby już tylko nie czuć.

może nawet dlatego teraz się uśmiecham.
może nawet dlatego od soboty uśmiecham się częściej, bardziej i szczerzej.
i może właśnie dlatego znajduję i dopuszczam do siebie szczęście.
czasami, szczątkowo, ale dopuszczam.

czy to nie wspaniałe?

archiwum.