wtorek, 31 sierpnia 2010

odróżniaj od zabawek.

a czasami nasze zagubienie trwa dłużej niż zwykle.


wtedy już nie płaczę, tylko patrzę tępym wzrokiem w sufit.
przychodzi pies i trąca mnie mokrym nosem.
przytulam go i na moment jest dobrze.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

failsafe.

czasami gubimy się zbyt bardzo.

wtedy płaczę, a ty nawet tego nie dostrzegasz.
nawet pies tego nie widzi.

pasażer.

gdzieś zgubiłam samotność i niezależność.
zgubiłam je na rzecz dotyku czyichś rąk na moich biodrach.


gubimy się z autobusach, w gwiazdach, w śmianiu się z gwiazd, w cieple dotykających się palców i pociągowych przedsionkach koło ubikacji na trasie katowice-opole.
(samotny pasażer to ja)

tak, zdecydowanie jesteśmy zagubieni.

będzie o gubieniu się w czarno-czerwonej rzeczywistości, która tak naprawdę świeci zielenią.
brakuje nam pokory, Bóg się śmieje i rzuca nas z miejsca na miejsce, a my nie mamy korzeni.
mieliśmy, ale gdzieś się zgubiły.
a zresztą, po co nam one? korzenie trzymają w miejscu, a my chcemy biec, uciekać przed wiatrem i gubić się, gubić się w nieznanym świecie.
tym takim złym i niedobrym, który zmieniamy na piękny za sprawą jednego spojrzenia.
zło się gubi, my też się gubimy, ale w drugą stronę, byleby dalej.
nie boimy się dnia ani nocy, boimy się tylko otworzyć oczy, ale spokojnie, ten lęk gdzieś się zgubi.

jak wszystko, co ma-
my.

my - zagubieni.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

blue in green.

potem zrobiło się bardziej niebiesko.
potem niebieski przeszedł w granat.
granat zaczął graniczyć z czernią.
czerń zespoliła się z niebem w arytmicznym tańcu, a towarzystwo krzewienia muzyki rytmicznej uśmiechało się półgębkiem.

zamki, paski, jedwabie.
powietrze pachniało cynamonem i pomarańczową tabaką - nieziemskie połączenie.
na moment zabrakło weny, ale wystarczy wyjść na ulicę, wziąć parę wdechów parnego, podeszczowego powietrza.

wystarczy wsłuchać się w krople spadające z liści drzew, w te marne niedobitki po niedawnej ulewie.
wystarczy na chwilę zamknąć oczy i usłyszeć cichy jazz dobiegający gdzieś z oddali.

muzyka rytmiczna.
a może to twój oddech?

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

no title pt. XIX

a może by tak zatrzymać te chwile?
ale nie aparatem, nie kamerą, nie wspomnieniami.
zbierzmy je spomiędzy palców i zamknijmy do pudełka z włosami, biletami, zieloną trawą i gwiazdami.
ułóżmy je starannie na aksamicie leżącym na dnie tej czarnej skrzynki.
czarno-zielonej.
uwielbiajmy je, wracajmy do nich, pamiętajmy na zawsze, wszystkie drobne obietnice.

wejdź drogi chłopcze, zapal cygaro, zajdziesz daleko, będziesz latać, nigdy nie umrzesz, zrobisz to, jeżeli będziesz chciał, będą cię kochać.


nigdy nie umrzemy.


aksamit się miejscami przeciera.

czwartek, 5 sierpnia 2010

bezsenni.

czuję się podle ze swoim egoizmem.

louise nadal siedzi pod łóżkiem, ale czuję jej chory, pierdolony wpływ: w nocy wchodzi do moich snów.

a potem staję w oknie, w nocy, patrzę się w tę samą gwiazdę, w którą dwieście kilometrów dalej ty się wpatrujesz, palę papierosa, dym gryzie mnie w oczy, wmawiam sobie, że to przez to płaczę.

potem tylko już kładę się do łóżka, wtulam się w pościel, a sufit wydaje mi się tak przeraźliwie biały, ale ty mi szepczesz do ucha, że przecież leżysz koło mnie, że mnie przytulasz, że ciii, że dobranoc, że śpij kochanie.
lecz jak mam spać, kiedy wiem, że nie zaśniesz?

księżyc jest pomarańczowy. widzę w nim Twoją twarz.



a może to tylko chmura?

środa, 4 sierpnia 2010

ballada o myślach, które nie milkną.

louise się nie wychyla, ale czuję jej wpływ.

czuję go w obsesyjnym liczeniu każdej zjedzonej kalorii, w radości z każdego zrzuconego grama, w moim pseudozdrowym odchudzaniu.
louise się cieszy, czuję to.

bardzo się cieszy, suka.

kupiłam brulion.
b5, w kratkę, ciemnoszary z połyskującymi czernią ornamentami.
taki typowo mój, ale tak mi się zachciało tej zieleni, tak bardzo bardzo.
zieleń kojarzy mi się z naszymi pierwszymi pocałunkami w trawie, z naszymi spotkaniami.
spokój i ręce przenikają się nawzajem.


a w nocy?
dwa ciała, dwie dusze, ale złączone w jedność.
oddalone od siebie o dwieście kilometrów, wpatrujące się w ten sam punkt na niebie.

przez mgnienie oka widziałam odbicie twojej twarzy w księżycu.
gwiazdy lśniły jaśniej, Bóg na nas spojrzał.



myślę o wprowadzeniu tu zielonego akcentu.

wtorek, 3 sierpnia 2010

masz prawo płakać.

głośniej, głośniej, głośniej!

tak, aby sąsiedzi nie mogli spać.
tak, aby uszy pękały od dźwięków punkowej gitary, aby tekst przenikał na wskroś, aby całość przyprawiała o dreszcze, aby można było się drzeć, otrzepać ze styropianu.

panie grabażu, ja dla pana wszystko.



atmosfera się zagęszcza.

niedziela, 1 sierpnia 2010

all of me.

tak na wszelki wypadek.

boisz się, ja też się boję, te telefony nic nie dają, nie ma tu Ciebie, a louise wychyla łeb spod łóżka i łypie na mnie tymi swoimi ślicznymi, miodowymi oczami, które wydają się takie ogromne na jej szczupłej twarzy.
mam ochotę kopnąć ją w nos, ale nie mam sił.


wcale nie chce mi się rzygać.




oprócz tego, że mam imię, to nawet mam niebieską bluzę, o rozmiar za dużą.
ma kolor Twoich oczu.

a włosy mam w kolorze oczu louise.

toke about it.

kupię zeszyt.
taki czarny, rozmiar b5, twarda oprawa, czysty, albo w linie, ileż można kratek - są taakie schematyczne.
w okładce wytnę otwory, podłożę twoje zdjęcie: ty klęczący z chłopięcym uśmiechem na trawie na początku oraz ty śpiący w trawie na końcu.
to będzie nowy pamiętnik, znowu zacznę przelewać myśli na papier moim ukochanym pentelem linestylem.

wyjechałeś, ale jest jakoś dobrze.
bo bliżej, bo mam jakieś perspektywy, bo coś tam coś tam.

bo obietnice i dlatego dzisiaj o 21 wyjdę w starym dresie, ze słuchawkami w uszach i pójdę biegać.
i wcale się nie zmęczę, i to przecież tylko dwa tygodnie, ale może będzie lepiej, może nawet pokocham cię na nowo, jeszcze bardziej, jeszcze mocniej niż dotychczas.


louise schowała się pod łóżko.
a siedź tam w cholerę!

let's toke, toke, toke about it.
[link]


zastanawiam się nad umieszczaniem tu zdjęć.
ale chyba lubię duszny, niczym niezmącony klimat tego miejsca.
tak w ogóle, to mam na imię magda.

archiwum.