na początku nawet tego nie zauważałam, myślałam, że to normalne, myślałam, że to dorosłość.
pogodziłam się z nią, co raz częściej ostatnio rozważam czy słusznie.
zaprzyjaźniłam się z nią, ale ona podstępem odebrała mi chęci do czegoś więcej niż teraźniejszość.
nie mam nic równoległego, kiedyś pół świata leżało równolegle. może nawet żałuję tego, może nawet trochę się tego wstydzę. rzadko się wstydzę czegokolwiek innego niż swoich słabości, a czasami i tutaj jest problem.
dzisiaj trochę się wstydzę, ale nie wiem co miałabym dalej z tym zrobić, więc owijam wstyd w starą serwetkę i wsadzam na dno szuflady. nie mam po co przejmować się czymś, na co nie mam rozwiązania.
i tak całe życie.
w tym wszystkim niby jestem szczęśliwa, choć wszystko mówi mi, że nie powinnam.