poniedziałek, 20 kwietnia 2015

say something, i'm giving up on you.

taka to historia była.
gwałtowna, pełna niespodziewanych zwrotów akcji, a jednocześnie tak dobrze już wcześniej znana, napisana według utartego schematów, który powielałam już milion razy i wiecie co?
nie lubię szczęśliwych ani otwartych zakończeń.
zakończenia mają być dosadnie smutne, byśmy nigdy, ale to nigdy nie mieli ochoty wracać do nich wspomnieniami, które mogłyby przypomnieć, o tym, co straciliśmy albo odrzuciliśmy.
lubię moje zakończenie.

sobota, 11 kwietnia 2015

don't let it be real.

straciłam kontrolę.
straciłam kontrolę, a kurwa nie ćpam.
straciłam kontrolę w panicznej próbie jej odzyskania.
nie potrafię już wykrzesać z siebie energii na kolejny zryw.
nie potrafię na moment zapomnieć o tym skurwiałym poczuciu winy za całą otaczającą mnie rzeczywistość.
nie potrafię zapisać jednego pierdolonego zdania bez nerwowego uderzenia w kropkę na końcu.

chcę uciec, pozwól mi uciec, nie pozwól mi uciec, pozwól mi zapomnieć, bo stracę kontrolę do końca i tym razem jej nie odzyskam.
jakieś mocne zasady wżerają mi się w duszę, paląc ją kawałek po kawałku, zżerając wszystkie wartościowe fragmenty, a pozostałe strzępki nie pozwalają na stworzenie kompletnej osobowości, nie pozwalają nawet na złożenie czegoś na jej kształt. kurwa.
cofnęłam się w czasie o cztery lata, znów jestem w tamtym miejscu, z którego tak rozpaczliwie uciekałam i nie bardzo wiem co dalej.
naprawdę nie wiem, co dalej.

sobota, 4 kwietnia 2015

live recording.

obudziłam się w nocy, szukając Twojej ręki.
uchyliłam oczy, szukając Twojego  nosa wystającego spod kołdry.
wyciągnęłam powietrze, szukając Twojego zapachu.
nic z tego nie zostało znalezione.
odszukałam natomiast myśl, tylko jedną, ale pełną, wyrazistą i jasną. jej kontury rozmyły się za oknem, stopiły się ze wstającym dniem. brzask i myśl połączyły na moment swoje jakże kompletnie odmienne moce i natury, by podejść do łóżka i delikatnie głaszcząc mnie po głowie, przypomnieć, że to tak naprawdę trwa tylko chwilę. chwilę spałam, chwilę zajmie zrobienie pisanek, chwilę zajmie śniadanie wielkanocne i obiad w poniedziałek. to wszystko zajmuje parę chwil, cienkich jak paragony, zadrukowanych blednącym tuszem. zapomnimy o tych chwilach, niektóre wsadzimy do lodówki, by tusz za szybko nie wyblakł, a potem, wrócę do domu, nareszcie po tych paru chwilach, znowu będę w domu, gdzie przecież mieszkamy w trójkę.
ja.
Ty.
wieczność.

wieczność porzuciła dla nas swą najczystszą formę, uformowała przedziwny stop z miłością, zaufaniem, czasami nienawiścią, a nawet bezgranicznym przywiązaniem. wieczność zeszła ze swego piedestału nietykalnego ideału, by zamieszkać z nami dając nam siłę, by zawsze wracać tam, gdzie czujemy się bezpiecznie. doskonale wiemy, że jest tylko jedno takie miejsce.

przebudziłam się i włączyłam komputer tylko po to, by coś napisać.
chyba jestem z siebie bardzo dumna.

archiwum.