czwartek, 23 stycznia 2014

personal responsibility.

to już nie to samo, chcę czuć tak, jak kiedyś. bez wyrzutów sumienia i łez w oczach.
tak dawno nie płakałam z bezsilności, ten dzień musiał nadejść.
nie podejmę teraz pierdolonej decyzji, po prostu nie potrafię.

środa, 22 stycznia 2014

there is no other way.

całość zamknęła się w przeciągu godziny.
cała wewnętrzna podróż, (nie)istotny epizod, (nie)miły moment, kiedy dopuściłam do głosu swoje demony.
czy coś się zmieniło? owszem, ale nikt oprócz mnie tego nie odczuje.
przez ten moment pisałam tak, jak chciałam. słowa w transie spływały ze mnie, delikatnie przeskakiwały na ekran, próbując oddać istotę wszechrzeczy zachodzących wtedy we mnie. było niemalże tak, jak pisał bukowski: pisałam, bo czułam, że jeżeli nie będę pisać to zwariuję, to oszaleję, utracę ostatnią więź ze światem, zabiję siebie albo kogoś. słowa paliły moje wnętrzności, widziałam je w obrazach przed oczami, pojawiały się, by za chwilę zniknąć, musiałam je wyłapywać, nie mogłam pozwolić im uciec, bo wiedziałam, że mogę nigdy więcej ich nie odnaleźć.
ten spokój teraz jest kojący.

przypomniało mi się, że kiedyś była jedna osoba, przyjaciel, który potrafił nad tymi moimi demonami zapanować. jego głos je odpędzał. nie rozumiał ich, w pewnym sensie się ich bał, ale kiedy przychodziły, on mówił do mnie spokojnym głosem, przekonując mnie o ich nieprawdziwości. nawet jeżeli nie miał racji, to wtedy mi pomagało. zaraz zasnę, ale tęsknię za nim, po prostu jako za osobą, która była, która panowała nad moimi dziwnymi wybrykami.
tutaj chciałam napisać miliony nieodpowiednich rzeczy, przekleństw, zarzutów, wylewów mojej frustracji związanej z faktem, że go nie ma.
wiem, że powinnam sama panować nad tym, co się we mnie dzieje, ale miło było mieć kogoś, kto mnie uspokajał i dawał siłę, by to przeczekać i zwalczyć. przede wszystkim jednak, najzwyczajniej w świecie tęsknię.

jak dobrze, że spadł śnieg, chyba zrobiło się przez to jakoś jaśniej.

maybe i should cry for help.

za dużo osób czyta tego bloga.
za dużo bliskich osób.
przestaję pisać szczerze, przestaję pisać wprost, bo boję się, że za dużo wyjdzie na jaw. powoli męczy mnie wymyślanie kolejnych pokręconych przenośni, które oddałyby moje uczucia bez ryzyka, że ktoś je dobrze odczyta. zazwyczaj, bo teraz, kurwa, czuję coś złego w powietrzu, coś bardzo, bardzo złego, wszystko we mnie to czuje i mam was w dupie, bo muszę, po prostu muszę o tym pisać, bo inaczej zwariuję. louise zaczęła się mnie bać, spieprzyła w siną dal i się nie pokazuje, nawet, gdy ją o to proszę, gdy błagam, żeby przyszła, bo jej, kurwa, potrzebuję.
nadchodzi coś strasznego, wiem o tym, wiem o tym i jedyne, co mogę robić to na to czekać. nie mogę uciec, nie mam dokąd. nie mam z kim o tym pogadać, bo to nie jest kwestia żadnych czynników zewnętrznych, to dzieje się tylko i wyłącznie w mojej głowie. to za niedługo wybuchnie i nie wiem czy cokolwiek we mnie to przeżyje. wszystko się rozszczepia na drobne kawałki, powietrze drga w sposób, który doskonale znam, w sposób zwiastujący nadchodzącą nieuchronnie krwawą paranoję.
nie chcę z tym walczyć, jak zwykle zresztą. poddam się temu i zobaczę co ciekawego tym razem z tego wyniknie.
w zasadzie to cofam tę część z poprzedniego wpisu o tym, że ucierpią bliscy. ta rewolucja dzieje się we mnie, dotyczy tylko mnie i nieziemsko mnie fascynuje. wizje po zamknięciu oczu się nasilają, są bardzo realistyczne, a przecież jestem trzeźwa. powinnam wziąć jakieś psychotropy, ale nie chcę, panuję przecież nad tym. kontroluję każdą myśl, świat pulsuje bardzo zmiennym rytmem, robi się cholernie zimno w pokoju, a przecież odkręciłam kaloryfer.
dziwna myśl, chciałabym zobaczyć swoją krew, rozciąć sobie dłoń i powoli patrzeć, jak strużki czerwonej zarazy ściekają po moim nadgarstku, kapią na klawiaturę i moją bluzkę, jak ciecz powoli wsiąka w materiał, a plama robi się co raz większa i bardziej lepka. z trudem się powstrzymuję, nie wiem ile wytrzymam. adrenalina pulsuje w mojej głowie, obraz świata dookoła cholernie się zamazuje, zaczynam się bać samej siebie, bo wiem, że byłabym zdolna do wszystkiego, gdybym nie leżała teraz w łóżku. przeciągam paznokciami po przedramieniu, mocno, powoli, dokładnie. raz, drugi, trzeci, do krwi. euforia zalewa mi głowę. wystarczy, nie powinnam tego robić. nie powinnam o tym pisać.
wszystko powoli zmierza ku końcowi, stabilizacji. pojawiają się pierwsze wnioski, formują się powiązania, schematy, ciągi przyczynowo-skutkowe, dzięki którym widzę, czemu tak naprawdę to się dzieje. obraz powoli wraca do normalności, a ja powoli robię się śpiąca. może nawet to wszystko było fikcją, ale skoro stworzyłam to w mojej głowie to musiało być prawdziwe, przynajmniej dla mnie.
wszystko kończy się nagle i gwałtownie, dobranoc.

more to life.

chyba cholernie mijam się z powołaniem.
albo znowu mam miliony pomysłów na życie i nie wiem, który jest słuszny.
zastanawiam się nad studiowaniem dwóch kierunków na raz, bo w zasadzie to czemu nie.

znowu czuję, że mogę wszystko. przeraża mnie to, bo już znam zakończenie. stanę się zimną suką, zranię parę bliskich osób patrząc na to z psychopatyczną obojętnością, a kiedy już w końcu dotrze do mnie to, co zrobiłam pogrążę się w swoim dziwnym, urojonym wewnętrznym świecie.

na kogo wypadnie, na tego bęc.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

it just feels right.

miotam się pomiędzy tym
co chcę czuć,
co powinnam,
co naprawdę czuję;
co chcę zrobić,
co powinnam,
co naprawdę robię.

intensywnie się zrobiło.

niedziela, 19 stycznia 2014

so i put my faith in something unknown.

przewracanie całego życia do góry nogami jest dość ryzykowne, ale też na swój sposób ekscytujące. to nie jest dramat, którego szukałam; to dziwny dylemat, z którym nie do końca potrafię sobie poradzić, więc tkwię sobie w nim spokojnie, a w zasadzie to przypatruję się mu z boku z chorą fascynacją i dystansem, czekając na dalszy rozwój sytuacji. w tym tkwi ostatnio mój problem, niesamowicie się zdystansowałam do ludzi, zwłaszcza tych bliskich i nie mogę nic na to poradzić.

za dużo ostatnio palę, za mało rozmawiam.
zbyt wiele też ostatnio czuję i boję się, że to może się źle skończyć, ale jednocześnie chyba nie chcę, żeby cokolwiek się w tym momencie w moim życiu kończyło. może poza jedną sprawą.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

keep doin' things you do.

wszystko się tak obleśnie dobrze układa. nawet problemy są piękne i szybko się rozwiązują, bez mojej większej ingerencji. nawet pisze się płynniej, składniej i słowa zdają się przeskakiwać małymi iskierkami z palców na klawiaturę. chciałam tego, nadal tego pragnę, ale brakuje mi tej pasji, tej rozpaczliwej chęci życia. kiedy człowiek tonie jakoś mocniej zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebuje złapać kolejny oddech. każdy wybór zdaje się być trafny i właściwy. nawet nie mam ochoty na narkotyki, bo wiem, że do niczego nie prowadzą, a przecież załatwienie heroiny zajęłoby mi jakieś piętnaście minut. nie uznaję tej przyjemności za potrzebną czy adekwatną do sytuacji. nie rozumiem swoich zachowań, jedynie wiem, że są w słuszne. zapewne tyle wystarcza zwykłemu człowiekowi, by spokojnie zasypiać nocą, ale nie mnie. w nocy nie śpię, nocą pracuję i szukam sensu w cieniach wychodzących zza mebli. piszę po nocach historię, której nie zna nikt i która ujrzy światło dziennie jedynie w przypadku, gdy uznam ją za perfekcyjną, a przede wszystkim kompletną.
znowu piszę w pociągu, znowu płaczę bez powodu, znowu wszystko jest kurwa dobrze.
nienawidzę tego, frustruje mnie to, że nie umiem znaleźć sobie żadnego sensownego powodu do zamartwiania się, więc zamiast być smutną jestem bezszelestnie wkurwiona, mam ochotę coś odwalić, zniszczyć, zabić. w tym miejscu do akcji wkracza zdrowy rozsądek, który hamuje te przedziwne wewnętrzne odruchy i pozwala na kontynuowanie akceptowalnego społecznie zachowania. ciekawe jak długo pociągnę w ten sposób, bo czuję, że przy pierwszej możliwej okazji dramat przerośnie nie tylko mnie, ale i świat dookoła.

a single act.

nalewam kawy do kubka, jest pełen trzeźwych nocy, muszę go czymś zapchać, a kofeina wydaje się być dzisiaj bardzo pomocną w tym aspekcie przyjaciółką. zabawne: umiem grać i udawać, znam wszystkie zasady i maski, możesz mi wierzyć. jednakże z jakiegoś powodu nie chcę tego robić przy Tobie. nie chcę się bawić w żaden teatr, nie potrzebuję wcielać się w kolejne, nic nieznaczące role. nie ciągnie mnie do sceny i głupich gierek, mimo że jestem w tym dobra.
sprawiasz, że jest mi ciepło. Ty, te wszystkie odpalane papierosy i kolejne kubki kawy. sprawiacie, że jest mi ciepło i nie potrzebuję niczego więcej, by czuć się bezpiecznie.

piątek, 3 stycznia 2014

i think i love you better now.

w nowy rok biegłam na tramwaj, by nie stracić najważniejszej dla mnie osoby. dawno nie czułam takiej euforii mieszającej się ze strachem.

kochałam Cię od dawna, przedwczorajszego wieczoru poczułam się zakochana.

tak zaczęłam ten rok: zakochałam się po uszy, jak szczeniara i to jest najfajniejsze uczucie na świecie.
mam motyle w brzuchu i myślę o Tobie przed snem, nie mogło być lepiej.

archiwum.