czwartek, 27 września 2012

till the pain is so big.

wszystko się sypie, rozpierdala się na moich oczach, w moich rękach.
pewnie z mojej winy, zawsze wszystko jest z mojej winy.
mogłabym polecieć, nawet na zawsze.
w zasadzie to nie wiem, co mnie jeszcze powstrzymuje.

nie daję rady w tym ogólnym napięciu, gdzie każdy sukces jest traktowany normalnie, a porażka wytykana w irracjonalnie bolesny sposób. nie twierdzę, że tylko mnie się dowala, sama stosuję podobną praktykę. bo jak inaczej mam się bronić?
nie wiadomo już, kto zaczął, wiadomo tylko, że nikt nie chce odpuścić.
ja już mam dość odpuszczania, by dwa dni później znowu znajdować się w punkcie wyjścia.
litości, moja psychika nadal jest bardzo krucha, nie zniesie dopierdalania na każdym kroku, a już zwłaszcza od jednej z niewielu osób, której zdanie się dla mnie naprawdę liczy.

cytując jakuba żulczyka:
zrób mi jakąś krzywdę.


proszę, bo dłużej tego nie zniosę.

niedziela, 16 września 2012

no title pt. XLVI

brakuje mi słów i możliwości kontroli wszystkiego, co dzieje się wokół mnie. zaczynam prowadzić filozoficzne dywagacje, po czym rozbraja mnie bezsilność, którą odczuwam, gdy widzę, jak bardzo bezlitośnie niesprawiedliwy jest świat.
tak bardzo chciałabym pomóc paru osobom, które naprawdę na to zasługują, a, kurwa, nie potrafię. zrobienie czegoś dobrego uratowałoby moją samoocenę przed opadnięciem na samo dno. niby wszystko jest okay i zaczęłam nawet siebie lubić (co jest ogromnym sukcesem), jednakże czasami nadal poczucie beznadziei mnie przytłacza i powoduje coś w rodzaju smutku. nie umiem tego dokładnie określić; to uczucie, gdy czuję się chujowo, ale jednocześnie wiem, że przecież u mnie wszystko jest okay.

oj, coś czuję, że moje dzisiejsze pieprzenie jest kompletnie pozbawione sensu. i dobrze, aktualnie nic na tym świecie nie jest takie, jakie być powinno, a sens jest tutaj najmniejszym problemem.

czwartek, 6 września 2012

no title pt. XLV

zapominam o tym, co było; to bardzo źle.
tyle razy przejechałam się na ratowaniu świata, a nadal chcę to robić, kompletnie ignorując swoje potrzeby.
uczucia mi wariują, jakie to zabawne, jakbym miała znów trzynaście lat.
trzynaście.
wpieprzona w zaburzenia odżywiania, naćpana efedryną i acodinem, zbierająca drobne na papierosy.
zabawne. wypracowałam sobie już wtedy wszystko, z czym radzę sobie teraz.
interesujące jest to, że z czasem te problemy tracą na sile.
bulimia - co z tego?
narkotyki - co z tego?
papierosy - co z tego? - a, no tak, muszę iść zapalić, cześć.

sobota, 1 września 2012

old flame.

mam coś w rodzaju natchnienia do zmian.
nie wiem, na ile to trwałe, ale jest całkiem przyjemne i motywuje, żeby ruszyć dupę i zrobić cokolwiek ze sobą. za plecami pewnych osób, które nie pozwoliłyby mi niszczyć się i uszczęśliwiać jednocześnie.
nie wiem czy mam siłę na to, ale jest jeszcze jedna koleżanka, z którą dawno nie gadałam, bo przepędziłam ją z mojej głowy. pewnie wróci, wystarczy, że poproszę, że ją zawołam. może nawet przyjdzie drzwiami i zadzwoni przed ich otwarciem. z klasą i kulturą.
poszłabym spać, to chyba już ta pora.

archiwum.