środa, 25 lutego 2015

i've never had it.

jest niewypowiedzianie miło.
znowu jestem na psychotropach, tym razem chyba dobrze dobranych.
wstałam o siódmej trzydzieści, sama z siebie, bez budzika.
przewietrzyłam pokój, wypiłam energetyka. totalnie na spokojnie, nie czując przytłoczenia. pojadę na uczelnię, kupię fajki, będzie dobrze.
obudziłam się w nocy z koszmaru, ktoś mnie przytulał i mówił mi cicho do ucha, że to tylko zły sen. uspokoiłam się.

sobota, 21 lutego 2015

if you dare come a little closer.

nadszedł w końcu ten lekki i przyjemny moment stabilności. wydarzyło się dość niespodziewanie, bo na pewno nie sprzyjały temu okoliczności, które określiłabym jednoznacznie jako kataklizmotwórcze. wyszło na to, że czarna kartka papieru przy zetknięciu się ze światłem okazała się tak silnie je odbijać, że stała się najbielszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałam na oczy. pomimo tak dużej rozbieżności między odbieranymi bodźcami, udało się  je jakoś zespolić ze sobą; przebić się przez zakorzenione w umyśle i dotychczas niezmienne schematy postrzegania rzeczywistości, czego efektem jest niemalże kompletne, a jednocześnie subtelne przegrupowanie dotychczasowej konfiguracji mechanizmów odpowiadających za konstruowanie przesadnie rozgałęzionej architektury reakcji i powiązanych z nimi emocji. ta misterna instalacja zapadła się w sobie, paradoksalnie aktywując miliony nieznanych dotąd połączeń.
wiem, że trochę minie, nim nauczę się prawidłowo poruszać po tym nowym szkielecie. wiem, że jedne drogi zanikną, a inne utwardzą się i wygładzą z czasem. wiem, że to już ten moment, gdy powinnam iść się mocno do Ciebie przytulić.
miło jest mieć taką inspirację.
miło jest chcieć zostać. 
miło jest tracić na moment oddech, gdy jesteś blisko.
miło jest kochać Cię najmocniej na świecie.

piątek, 20 lutego 2015

suspicious thought.

nie powinnam czerpać z tego takiej radości i satysfakcji. powinnam przyjmować to z o wiele większą pokorą lub chociażby strachem. jednak mam to w głębokim poważaniu, a drwiący uśmiech nie chce zejść mi z ust. czuję, że to się skończy rozpierdolem, którego o dziwo oczekuję. emocji, impulsu, by zrobić to, co planuję od dawna. jednej małej iskry, która zapali materię wewnątrz mnie i z niesamowitą siłą popchnie do działania. jestem skończoną kretynką.

czwartek, 19 lutego 2015

quick shot.

nadeszła w końcu miła chwila wytchnienia.
jeden dzień, przyjemnie samotny, przyjemnie bez żadnych planów, bez ciśnienia, bez niczego.
z kawą, książką i muzyką, która ostatnio mnie zaskakuje.
zbliża się gwałtowna zmiana, której się bardzo obawiam.
minęło już tyle czasu, nie rozumiem, dlaczego tęsknię.

poniedziałek, 16 lutego 2015

time has no value.

jesteśmy straconym pokoleniem. wkroczyliśmy w dorosłość nie mając kompletnie żadnej woli walki, nie mając najmniejszego powodu, by ją posiadać. gubimy się we własnych planach i projekcjach, głównie dlatego, że są budowane na ogólnikach, na założeniu, że 'jakoś tam będzie'. trzeci rok z rzędu zaczynamy studia, pracujemy po nocach, udajemy samodzielnych i niezależnych. próbujemy tworzyć związki, kreować jakąkolwiek logiczną przyszłość, ale wszystko sypie nam się w rękach, tkwimy wciąż w martwym punkcie, mimo że próbujemy się z niego wyrwać, to po chwili brakuje nam sił i zwyczajnie odpuszczamy, godząc się z naszym ponurym losem, jednocześnie zbierając energię na kolejny rozpaczliwy i bezsensowny zryw.
nie potrafimy niczego uporządkować, nie wierzymy w żadne ideały, nie utożsamiamy się z żadną konkretną ideą.  jesteśmy jak powłoki. bezmyślni, bezideowi, bezimienni, beznadziejni. przestaliśmy podejmować jakiekolwiek wysiłki, żeby cokolwiek zmienić. patrzymy, jak nasze życie ucieka przez szpary w nieszczelnych drzwiach i oknach, podziwiamy tych, którzy radzą sobie lepiej, bo częściej wrzucają posty na facebooku pokazujące, jak dobrze się bawią. namiastka życia, po której wyłączają komputer i kulą się w obcych łóżkach, w obcych mieszkaniach, w obcych miastach, z bólem tak samo ogromnym jak nasz i pustką wypełniającą duszę.
czuję w moim oddechu zapach octu. coś się we mnie psuje. w innych też. nie umiemy z tym zawalczyć, nie umiemy tego pokonać. nie umiemy uciec, więc stoimy. stoimy i patrzymy tępo w przestrzeń przed nami, jakby to w niej było ukryte rozwiązanie.
z czasem zyskujemy swoje wykształcenie, pracę, samochody, mieszkania. nadal nie wiemy co dalej. próbujemy żyć jak nasi rodzice, ale okazuje się, że schematy sprzed dwudziestu, trzydziestu lat kompletnie nie sprawdzają się w dzisiejszej rzeczywistości, kupujemy bakę, jaramy blanty, dym zasłania nasze wątpliwości i przez moment czujemy się dobrze, czujemy, że to nas nie dotyczy, sączymy piwo, pijemy wino, bo przecież lubimy, bo przecież tak robią w serialach, które tak namiętnie oglądamy. tworzymy na tej podstawie nierealistyczny obraz życia, do którego uparcie dążymy i nawet po osiemsetnej porażce nie umiemy przyjąć do wiadomości, że nasze życie nigdy nie będzie tak wyglądać. zamiast obniżyć wymagania w stosunku do świata, podbijamy poprzeczkę co raz wyżej sprawiając, że rośnie w nas piekąca frustracja i bezsilność.
piecze mnie w gardle, ściskając je tak, że nie potrafię wydać najmniejszego krzyku, oprócz tego za gardło trzyma mnie jeszcze parę osób, a otoczenie zdaje się z każdą minutą przykładać do niego niewidzialny nóż konsekwencji. delikatnie rozkrawa powietrze w drodze do mojej szyi, zbliża się wiedząc doskonale, że nic nie stanie mu na przeszkodzie, że nie dam rady nawet krzyknąć, bo głos uwięźnie mi w krtani, zacznę się krztusić, do oczu napłyną mi łzy, a to wszystko i tak będzie na nic.

dopijam energetyka i idę zapalić, szykuje się kolejny dzień, w którym trzeba podjąć choć jedną bezsensowną próbę zawalczenia o swoje szczęście.

niedziela, 15 lutego 2015

don't utter a single word.

brakuje mi słów i sił.
coraz częściej chodzi mi po głowie jedno rozwiązanie, którego tak bardzo chcę uniknąć, a które z każdą chwilą wydaje się być tak bardzo nieuniknione.
a tak bardzo, bardzo tego nie chcę.

sobota, 7 lutego 2015

to find all the time.

wiem co się dzieje ostatnio. doskonale wiem. to nie wybuchy, to nie wojna ani żadna rewolucja.
to przeraźliwie przenikliwe wołanie o znieczulenie, o chwilę spokojnego wytchnienia.
znieczuliłabym się czymś, czymkolwiek.
coś we mnie krzyczy, błaga o ten moment lekkości.
nie ma kurwa, nie ma i sama się na to pisałaś.
chciałaś uciekać przed szczęściem to teraz gnij w tym rowie, do którego się zepchnęłaś.
boże, mam tyle myśli w głowie, że nie wiem, na którą się zdecydować.

piątek, 6 lutego 2015

no title pt. LXXVII

nie pozostanie nic, to przecież wybuch atomowy.

czwartek, 5 lutego 2015

no title pt. LXXVI

coś się zatkało się w mojej głowie i blokuje swobodny przepływ myśli.
marzy mi się tygodniowe stracenie kontroli nad życiem. może w marcu, jeszcze nie teraz.

archiwum.