niedziela, 29 września 2013

sweet nothing.

gdy z nim rozmawiam jestem jednocześnie najszczęśliwszą i najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną na świecie. co mam z tym zrobić? uciekłam przecież, dalej już nie mogę.

pójdę wziąć prysznic, a jutro zrobię ładny makijaż, ubiorę obcasy i pójdę w miasto. wracając kupię świeczki i będę delektować się doskonałością chwili. wrócę do diety, bo ostatnio stoi w miejscu. rzucę się wir nauki, pracy, życia. zapomnę o nim równie mocno, jak o nim teraz pamiętam.

oczy mi lekko błyszczą, nie przeszkadza mi fakt, że się przeziębiłam.
louise podoba się nowe mieszkanie, przechadza się po pokoju i dotyka mebli, zachowuje się jak małe dziecko, miło się na nią patrzy. wierzy we mnie, ja też w siebie wierzę.

i chyba już będzie dobrze, nie?

sobota, 28 września 2013

we've got to hold on to what we've got.

trochę marzę, żebyś się do mnie odezwał. zdarza mi się płakać przez to, jak na przykład teraz.
poza tym wszystko jest okay, jutro się wyprowadzam.
a co jeżeli bez Ciebie nie dam rady?

piątek, 27 września 2013

i thought i loved you.

nie wierzę, że można tak łatwo spieprzyć.
nie wierzę, że można tak łatwo złamać serce w momencie, gdy akurat przestaję kochać.
nie wierzę, że mogłam się tak mocno przywiązać, żeby po stracie czuć się tak źle, a jednocześnie
nie wierzę, że mimo całego żalu, złości, pustki, rozgoryczenia i bezsilności, czuję się całkiem w porządku.
nie wiem co dalej, ale gdzieś w głębi serca kiełkuje myśl, że może i dobrze wyszło, że tak będzie lepiej.

nawet nie analizuję tego, po prostu poddaję się temu, idę naprzód i akceptuję te wydarzenia, nie wiem czy słusznie. może powinnam walczyć, pokazać, że mi zależy, ale nie jestem pewna czy warto, a skoro nie mam pewności, to znaczy, że coś mi mówi, że chyba jednak takie rozwiązanie jest w jakimś stopniu dobre. tak sobie wmawiam.
nauczyłeś mnie tego. nawet, gdy ma się problem to udaje się przed całym światem i samym sobą, że się go nie ma. wątpię, żeby to działało na dłuższą metę, ale dopóki nie wykombinuję czegoś lepszego i skuteczniejszego, muszę w tym trwać, żeby nie oszaleć. wczorajsza chwila słabości, w której wróciłam do dawnych rozwiązań skutecznie ukazała mi, jak bardzo chujowe były. nie twierdzę, że nieskuteczne, broń boże, czułam się dobrze, ale przecież nie o to chodzi, by karać się za swoje i cudze błędy.

mam nadzieję, że kiedyś uda mi się naprawić to, co teraz rozwaliłam w pył, ale to skomplikowana układanka i potrzeba sporo czasu, by w ogóle zebrać jej kawałki, a jeszcze więcej by złożyć, pozlepiać je w sensowną całość. mam teraz trochę spraw na głowie, wróciła do mnie ambicja, odzyskuję kontrolę, staram z całych sił dawać radę w każdym pieprzonym aspekcie życia. to działa i działać będzie.


zakwitły wrzosy
niezauważalnie
(a ja zapijam cię wódką)
droga wydaje się gładsza
(bo udaję, że nie czuję)
kolory jesieni
uderzają w szybę pociągu
(nie widzisz tego?)
można być smutnym
(a jakim niby, skoro cię nie ma)

przecież to taka pora
roku kolejnego
(to było tylko parę miesięcy)
pordzewiałe bariery oddzielają
(nas)
wrzosy i sarny
od świata pociągów
(ciągów?)
pozlewanych w całość pragnień
(ciśnienia?)

to chyba nie jest rozwiązanie
wrzosy to nie odpowiedź
kurwa rozsypaliśmy się
wczoraj
dzisiaj
jutro
zawsze.

czwartek, 26 września 2013

why would i want it.

wszystko się posypało, straciłam kogoś. wolałabym, żeby umarł, mniej by bolało. czasami mam ochotę przywalić samej sobie za każdą tragicznie durną rzecz, jaką robię. przywalenie jednak boli zbyt krótko, więc wybrałam nóż i delektuję się autodestrukcją. tylko ten jeden raz, tylko dziś, żeby przetrwać, żeby nie czuć, żeby nie czuć dzisiaj zupełnie nic, bo boli, bo cholernie boli, najbardziej przez to, że to tylko moja wina, że znowu ja zjebałam, że nawet nie mam na kogo tego zwalić.
nie mam kasy, nie mam niczego, ale uciekam, bo nie mogę wytrzymać sama ze sobą.

wtorek, 24 września 2013

no title pt. LXI

nie chcę klasyfikować tego, co się dzieje w kategorii nowego życia, ale wszystko bezwzględnie do tego dąży i czuję, że powinnam się temu poddać. nowe środowisko, nowe miasto, trochę starych, najlepszych na świecie przyjaciół i wspomnienia paru uczuć, które nie powinny nigdy powstać.

zrozumiałam, że nie uciekłam, a jedynie dałam sobie szansę na to, by być szczęśliwą. nie mogłam przecież wiecznie żyć pokraczną nadzieją, że może kiedyś coś. zaczęłam sama zacząć kreować swoje przeznaczenie, dotarło do mnie, że nie muszę obsesyjnie szukać swojego miejsca, bo przynależę do drogi, nie jestem pierdolonym drzewem, nie mam korzeni, a moim domem jest droga, którą podążam. jeżeli gdzieś coś na mnie czeka - dojdę tam i to odnajdę, jeżeli nie - uczynię tę podróż donikąd najpiękniejszą przygodą mojego życia, a o niedoszłych miłościach zapomnę w tak zwanym międzyczasie, skoro byłam w stanie zgubić tyle rzeczy zanim doszłam do tego momentu, to mogę być pewna, że i to głupie zakochanie gdzieś posieję.

sobota, 14 września 2013

no title pt. LX

kurwa jego jebana mać, chyba było mi za dobrze.
znowu wzięłam na siebie winy całego świata i siedzę, i płaczę, i słucham smutnej muzyki.
nie wiem czy w tym momencie, chcę zranić innych czy siebie.

boże chcę się zaćpać, cholernie, kurewsko chcę się zaćpać.
polecieć na wszystkim co się da, tak na krótką chwilę, żeby zapomnieć.
kurwa no, czemu zabolało mnie trzy razy bardziej niż przewidziałam?

i czemu przy tym całym wkurwieniu, załamaniu i przy każdej kolejnej łzie nadal wmawiam sobie, że jestem szczęśliwa?
tak bardzo chcę udowodnić sobie, że mi nie zależy?

środa, 11 września 2013

don't you worry about where i'm going.

granice znowu się zacierają. obserwuję to z lękiem, to nie wróży nic dobrego.
robi się ciemno, a ja po omacku szukam jakichś punktów odniesienia, które będą wskazówką naprowadzającą na prawidłowy tok myślenia. niemalże fizycznie czuję, jak coś się kotłuje we mnie próbując z wielkim hukiem wydostać się na światło dzienne. na razie przyjęłam taktykę delikatnego głaskania tego czegoś i cichego szeptania spokojnym głosem kojących słów. ten sposób oczywiście działa i to całkiem nieźle, aczkolwiek mam ogromne wątpliwości co do jego skuteczności na dłuższą metę. musi mi jednak wystarczyć do czasu, gdy wymyślę coś lepszego, przynajmniej do października, gdy będę miała chwilę czasu, by przeanalizować dogłębniej całą sytuację, na razie nie mam do tego głowy.

na dniach będę musiała podjąć dość ważną decyzję i kompletnie nie wiem co robić. to znaczy wiem, co powinnam wybrać, ale potem w grę wkraczają uczucia i nagle jestem rozdarta wewnętrznie, jakbym była co najmniej bohaterką romantyczną. fakt, że jestem zakochana zaczął mi dzisiaj przeszkadzać, bo sprawił, że nie jestem w stanie wykonać żadnego sensownego ruchu. względnie logicznym rozwiązaniem wydaje się być przeprowadzenie paru szczerych rozmów, których od pewnego czasu konsekwentnie unikam. wiem, że dowiem się w nich prawdy, a ja tej prawdy strasznie się boję. mam ochotę uciec od tego wszystkiego, zaszyć się gdzieś w lesie i wrócić, gdy ktoś podejmie decyzję za mnie.
jestem teraz dzieckiem, które zgubiło się w swojej wewnętrznej podróży i zamiast iść do przodu, siedzi na kamieniu przy ścieżce i czeka, aż ktoś je znajdzie. w zasadzie to podświadomie czekam na jedną konkretną osobę. cały dzień wytężam wzrok starając się dostrzec jej sylwetkę gdzieś na horyzoncie, by nocą snuć w głowie barwne scenariusze o tym, co się wydarzy, gdy już po mnie przyjdzie. tak sobie cicho czekam, paląc papierosy i zapisując swoje myśli, by z czasem nie zapomnieć o tym, co mnie tworzy. a tam, w tej wewnętrznej podróży tworzą mnie w większości słowa, zlepki słów, zdania i ich równoważniki, raz uporządkowane, raz chaotyczne. tam kreuję rzeczywistość słowem z pasją, którą czasami nawet samą siebie zaskakuję. ot, dziecko zdziwione własnymi możliwościami, nieświadome tego, że większości z nich jeszcze nie odkryło.

pomimo tego całego zagubienia nadal czuję się dobrze.
głównie przez to, że wierzę, że po mnie przyjdziesz.
bo przyjdziesz, prawda?

wtorek, 10 września 2013

no title pt. LIX

skomplikowało się trochę wszystko. chyba nawet trochę przeceniłam swoje siły, ale jeżeli tak, to dlaczego w momencie, gdy udają mi się najtrudniejsze rzeczy, polegam przy realizacji tych najprostszych? to wszystko wydaje się być jednym wielkim testem zatytułowanym 'czy mi zależy'. a zależy i to bardzo. mam tu sporą część mojego życia, tutaj mam swoje plany, tutaj działy się rzeczy dobre i ważne.
mam całe dwadzieścia cztery godziny, by doprowadzić wszystko do porządku, od mieszkania do kwestii planów na najbliższe miesiące, które lekko mi się skomplikowały. chciałam niezależności, to ją mam, czas zacząć pracować na swój własny rachunek.

sobota, 7 września 2013

that tethered mind free from the lies.

przeżyłam sześć niecodziennych dni, bardzo intensywnych, przepełnionych emocjami, podczas których zasypiałam lekko się uśmiechając.
wydaje mi się, że to początkowe stadium mojego wymarzonego życia, bo przecież ono toczy się już teraz, to nie jest coś, co przychodzi nagle i zmienia wszystko. to proces, który wymaga regularnego doglądania i pracy, ale to akurat lubię.
wydaje mi się, że zeszłoroczne wydarzenia wpłynęły w dość zabawny sposób na moje interakcje ze światem. jako, że żyłam praktycznie w degeneracji, to nagle każda najmniejsza zrealizowana rzecz daje mi satysfakcję, poczucie dumy i radość. to są nawet takie pierdoły, jak wstanie przez dziewiątą rano czy umycie naczyń; po ogarnięciu jakieś ważniejszej sprawy chodzę uśmiechnięta przez cały tydzień.

coś mi skrobie w sercu, niby wiem co, ale to tłumię. na razie wolę czekać, to czekanie też jest przyjemne, chyba lepiej jest mi czekać niż usłyszeć prawdę.


lubię Cię. 
nie za to, jak tańczysz 
z moimi aniołami, lecz
lubię Cię za to, 
jak dźwięk Twojego głosu 
ucisza moje demony.

edit.:
kiedy Ciebie nie ma,
niewiele istnieje.

środa, 4 września 2013

wild at heart.

powietrze drga delikatnie, subtelnie. gdzieś w tym wszystkim unosi się ciepło, które wypełnia każdą wolną przestrzeń między ludźmi. w środku tego niezauważalnego zamieszania jestem ja. siedzę na ławce i przyglądam się światu. z tej perspektywy wydaje się być bezpieczny, mimo całej swojej niedoskonałości. to dobre miejsce, by zacząć wszystko tak kompletnie normalnie, by tak zwyczajnie ruszyć do przodu.

czy czegoś się jeszcze boję? zapewne tak, lecz ten strach nie jest paraliżujący, ten strach jest naprawdę przyjemny. ten strach oznacza, że mam coś do stracenia, a to jest piękne. mieć w życiu coś, kogoś, o kogo się dba i kogo nie chce się za nic stracić. chyba jestem uleczona, bo wziąłeś mnie za rękę i przeprowadziłeś przez to bagno, zasłaniając mi wcześniej oczy, żebym się nie bała. czyn, który określiłabym nawet bohaterskim, bo przecież kompletnie nie znałeś terenu, po którym stąpałeś, a podjąłeś odpowiedzialność wyprowadzenia mnie stamtąd.
zmiana, jaka we mnie zaszła jest trwała i z perspektywy czasu wydaje mi się być jakimś niezrozumiałym cudem, zwłaszcza, że zachowałam sobie wszystko, co w sobie lubiłam, cechy, które sprawiają, że jestem silna. nie potrzebuję problemów, by być wyjątkową.
myślałam, że nie da się mnie już naprawić, że byłam od początku źle zepsuta - tym bardziej satysfakcjonuje mnie wygrana.

i będę czekać, będę czekać na ciebie.
tak po prostu, inaczej nie potrafię.



/in memoriam
zmarł mój znajomy, kolejny. dwadzieścia dwa lata; to nie jest wiek na umieranie. widziałam go parę dni temu, jego śmierć wydaje się nierealna, jak każdego znajomego zresztą. to już piąta osoba w tym roku, chyba już mnie to znieczuliło.

archiwum.