sobota, 25 maja 2013

mogliśmy wszystko.

coś we mnie pękło wczoraj, tak fatalnie nie czułam się od stycznia.
nie wiem czy dam radę się z tego podnieść sama, chociaż kolejne przyznanie się komuś do porażki też mnie przerasta.
kiedyś przynajmniej wiedziałam, co mi jest, znałam rozwiązania, tylko nie mogłam się odważyć, by wprowadzić je w życie. a teraz? przecież wszystko jest okay, więc skąd ta niemoc?
nie nadążam za wszystkim, co dzieje się wokół mnie i z tęsknotą wspominam to, co działo się jeszcze parę lat temu. nie musiałam być samodzielna, było łatwiej.
nikt nie powiedział mi jak żyć, a ja nie jestem w stanie realizować wizji bytu, które pojawiają mi się w głowie. brakuje mi wszystkiego: siły, rozsądku, pieniędzy, wiary w siebie, a przede wszystkim brakuje mi niewinności, która czyniła świat przyjaźniejszym miejscem.
jedyne, na co się porywam to wyjście do sklepu po fajki i spanie dwadzieścia godzin na dobę.
znowu wróciły myśli samobójcze. nie mam zamiaru ich realizować, ale sam fakt przemknięcia przez głowę myśli 'chcę umrzeć' było sporym zaskoczeniem, bo przecież jeszcze ostatkami sił walczę, żeby coś z mojego życia wyszło, nawet jeżeli to coś będzie bardzo pokraczne.
jest jednak jakiś przebłysk w umyśle: może właśnie dzisiaj jest ten dzień, gdy uda mi się zacząć wszystko naprawiać.
tak, chyba tak.

sobota, niemalże piąta rano, postanawiam robić wszystko, by było lepiej.

poniedziałek, 20 maja 2013

never thought i could ever feel this way.

okay, więc to jest tak:
jest takie uczucie, które gromadzi w sobie wszystko, co dobre na raz, tj. miłość, przyjaźń, przywiązanie, pożądanie, bezpieczeństwo, spokój, siłę, radość, szczęście, uwielbienie, śmiech.
zakochanie? gdyby tak było, to już dawno bym o tym wiedziała, tak więc nie, nie zakochanie.
więc co? umiem to tylko określić mianem jakiegoś wyszukanego typu relacji międzyludzkiej.
bo co innego może oznaczać, fakt, że kocham kogoś, pragnę i jednocześnie nie chcę być z tą osobą w związku?
poplątane to wszystko.

kolejna sprawa:
muszę się otwarcie przyznać przed samą sobą, że ostatnie tygodnie do udanych nie należą, a wręcz były skumulowaniem wszystkiego, co było chujowe w przeszłości. pozytywne jest jednak to, że w końcu się przełamałam i powiedziałam osobie z akapitu powyżej, że jednak nie daję sobie rady. czasami potrzebuję tylko tego, przyznania się do kompletnej bezradności, aby spokojnie móc znowu ruszyć do przodu z życiem. szkoda tylko, że bardzo wstydzę się swojej niemocy i muszę rozwalić sporą część dotychczasowych osiągnięć, aby w końcu się przekonać, że jednak nie można sobie ze wszystkim radzić samemu.

na zakończenie pragnę jeszcze dodać, że czekolada, papierosy i wino są zawsze dobrym rozwiązaniem.

sobota, 18 maja 2013

no title pt.LI

cofnęłam się w rozwoju, znowu.
kurwa, nie podoba mi się to bardzo.

środa, 15 maja 2013

calm and warm.

a jednak, udało mi się. zero strat, a zyskałam silną wiarę w przekonanie, że warto, naprawdę warto, stawiać przyjaźń ponad wszystko, ponad wszystkie chwilowe zawirowania w sercu.
to niby takie oczywiste, ale człowiek zawsze musi się przekonywać o takich sprawach na własnej skórze.
właściwie, to jest przyjemnie, przeanalizowałam wszystkie błędy, które popełniłam w zeszłym roku. odbicie się od kompletnego fizycznego i mentalnego dna okazało się prostsze niż myślałam, mimo że poprzeczkę postawiłam sobie bardzo, bardzo wysoko.
udało się, teraz spokojnie mogę iść do przodu.

poniedziałek, 6 maja 2013

i don't know where i belong.

znowu wplątałam się w jakieś dziwne układy międzyludzkie.
całkiem zabawne, chociaż z tego układu nie da się wybrnąć nikogo nie raniąc.
chyba postawię na zranienie siebie, nie potrafiłabym postąpić nie fair w stosunku do przyjaciół.
głupi altruizm, a fe.

czwartek, 2 maja 2013

and love, we need it now.

słucham głupawych piosenek o zakochaniu i uśmiecham się.
to tak odnośnie ostatniego tygodnia.

archiwum.