wtorek, 29 czerwca 2010

chyba przyśnił mi się sen.

nawet nie zauważyłam, kiedy wybuchło lato.

kiedy zrobiło się ciepło, słonecznie, kiedy znowu nastały dni leżenia w trawie.
jedyne, co mnie o tym poinformowało to szybciej schnące skarpetki na balkonie.

nie czuję lata.
czuję gorąco, czuję parne powietrze, spaloną słońcem skórę.
ale nie ma w tym lata.

lato zniknęło zanim jeszcze się pojawiło.
zniknęło pod zdecydowanym 'nie' mojej matki, pod znakiem nudy, pod udawaniem, że jest okej, kiedy tak naprawdę szlag nas trafia.

oddajcie mi moje lato, tak w całości.

może jakiś mały przebłysk dzisiaj,
berlińskie słuchawki, czarno-zielone, letnie, tylko letnie.
pod kolor beznadziejnego mp3 z jeszcze bardziej beznadziejną muzyką, graną na beznadziejnych gitarach, urozmaiconą beznadziejnym wokalem, z beznadziejnymi tekstami o beznadziejnym życiu.

oddajcie mi moje lato!

nawet, jeżeli ma być beznadziejne.

sobota, 26 czerwca 2010

historia.

na hel, na hel!



'łączko ty jedna.'

czwartek, 24 czerwca 2010

just take a walk.

wstaję.
biorę oddech.
jeden, drugi.
jakie to dziwne, tak dawno nie czułam powietrza.
gdzieś zniknęło, ulotniło się, umknęło mi.

dzień dobry pani powietrze.
miło panią spotkać, pobawimy się?
pani będzie uciekać, ja będę panią gonić, a oni będą mi panią zabierać.

a może chodzi o pana, panie tlen?

nie, pan nie istnieje, mam już swój tlen, mój tlen ma oczy koloru nieba, wie pani?

niech pani nie umiera, proszę, ja pani nie potrzebuję, ja mam mój tlen, ale są inni!
ta jedna działka niczego nie zmieni, po co, dlaczego, gdzie tak uciekasz?

daj spokój, odpuść.

proszę pani, proszę pani.

po co uciekać, ziemia jest płaska, ile tu procent duszy?

proszę pani, proszę pani.

wołajmy do tych starych bóstw, prośmy o przebaczenie, my, dzieci dekadencji, genetycznie spieprzone materiały na przyszłe pokolenie musimy zgubić resztki godności, iść na klęczkach w tamtą stronę






w tamtą stronę, z której płynie słodko-ostry zapach potu.


zapach cierpienia, miłości, zapach życia.





życia!!!





życia.

wtorek, 15 czerwca 2010

w domu będzie ogień.

złamałam obietnicę.
nie powiem, nie powiem.

"przepraszam, że tak wyszło.
chciałam tylko zapytać, jak się czujesz.
myślę, że jednak nie da rady.

cierpiałeś?
cały czas.

gdyby coś się zmieniło, daj znać.
"

zmieniamy się, pomiędzy samochodami kochamy się.

to jest miłość tak ulotna jak te subtelne momenty, gdy przerywamy na chwilę grę w pokera, żeby się pocałować, żeby poczuć siebie tak do końca.

a ja złamałam obietnicę.

czuję się jak suka.

niedziela, 6 czerwca 2010

no title pt. XVIII

gdzie moje spokojnie?
twoje spokojnie poszło w pizdu, ma cię gdzieś.

nieprawda! nieprawda!
och, jakaś ty żałosna, nawet nie umiesz się do porażki przyznać.

on wróci, wróci na pewno!
oczywiście, że wróci. oni zawsze wracają.

uff.
za dużo marzysz kotku.



zdecydowanie za dużo.

no title pt. XVII

udajmy, tak tylko przez chwilę, że nic mnie nie boli.

że żadne słowo mnie nie rusza.
że nie obchodzi mnie żaden wypalony do połowy papieros, żadne twoje słowo, żaden inny komentarz.

udajmy, tak tylko przez chwilę, że nie istniejesz.

że moje życie nie byłoby wtedy takie puste, żałosne, naznaczone symbolami skończonego, totalnego kurewstwa. że byłoby lepiej.

udajmy, tak tylko przez chwilę, że to naprawdę ma być tak, jak jest teraz.

że wcale nie musimy się dzisiaj spotykać, mimo, że jutro wyjeżdżam. że wcale nie potrzebuję jeszcze jeden raz się z tobą pocałować, że nie potrzebuję jeszcze kolejnych pięciu minut na zapamiętanie, takie dokładniejsze, twojej twarzy, że już na pamięć znam zapach każdego, najmniejszego fragmentu twojego ciała.

udajmy, że nie wariujemy.
udajmy, że nie chcemy zwariować.
udajmy, że to, co robimy, to nie jest wariactwo.
udajmy, że.

archiwum.