niedziela, 30 stycznia 2011

no title pt. XXIII

wpadłam w kolejną paranoję, żyję jak w transie.

nie budźcie mnie jeszcze.
zróbcie to na sekundę zanim będzie za późno.

sobota, 29 stycznia 2011

no title pt. XXII

w chwilach absolutnej paniki:
nienawidzę cię.

w chwilach, kiedy powinieneś tu być, a nie ma cię, bo jesteś tam, jesteś tam, bo durni kumple i koncert, na który chciałam pojechać, są ważniejsi:
nienawidzę cię.

chciałam pojechać, ale mi nie pozwoliłeś, bo przecież ty jedziesz z kolegami.
kurwa mać, jak ja cię w tych momentach nienawidzę.
kiedy nie klnę, bo chcę, ale klnę, bo ty mi nigdy kląć nie pozwalasz.
kiedy nie mogę już zrobić niczego innego, tylko napisać 'kurwa jego jebana mać' jako przejaw buntu przeciwko każdej drobnej niesprawiedliwości, która mnie spotyka z twojej strony, a na którą się zgadzam, bo nawet nie chce mi się protestować, bo wiem, że nie mam wyboru.
bo muszę rezygnować z wymarzonych studiów, bo tobie warszawa nie pasuje, a przecież nie możemy studiować w innych miastach i dlatego ja muszę iść tam, gdzie tobie się żywnie podoba.
kiedy ty w końcu zrozumiesz, że nie jestem twoją pierdoloną zabawką?
że ja też mam swoje plany, życie, marzenia?
brakuje mi sił, by wygarnąć ci cokolwiek prosto w oczy.
bo i tak powiesz, że to moja wina, że nie zasługuję na coś innego, że nie jestem warta.
znowu sprawisz, że poczuję się bezwartościowa, ale delikatnie podsuniesz myśl, że przecież bez ciebie sobie nie poradzę.
powiesz 'to sobie idź', a ja zacznę znów panikować, tkwiąc w przeświadczeniu, że bez ciebie nigdy, ale to nigdy nie dam sobie rady.
wzbiera we mnie frustracja, muszę tłumić w sobie skłębione emocje, bo kiedy tylko one próbują się ze mnie wylewać, gorące i niespokojne, ty się odwracasz i idziesz, a ja muszę przepraszać, że mam inne poglądy od ciebie, że wszystko robię źle i że ośmielam się nie zgadzać z jakąkolwiek twoją opinią.
naprawdę cię nienawidzę.
to wszystko jest takie toksyczne, a ty przeczytasz i powiesz, że mi odbija, że to przecież moja wina, że sobie na to zapracowałam, że to ja kłamałam, a nie ty.
zawsze wszystko ja, a nie ty.
zawsze.

louise tryumfuje, nie mam ochoty patrzeć jej w oczy.
chrzańcie się wszyscy, idę spać.

her own lookbook.

"nic, chcę nie czuć nic."

zastanawia mnie, jak długo mogę popadać z jednej paranoi w drugą.
moje obsesje znajdują swoje odbicie w kontaktach z ludźmi, we wszczynanych jedna po drugiej awanturach.
louise siedzi z boku i zainteresowaniem przygląda się moim poczynaniom, każdej nowej przemianie.
robi zdjęcia, tworzy sobie swoisty zapis tego, co udaje się jej zrobić.

jak już opadam z sił to nuci jakąś piosenkę.
słowa są niezrozumiałe, jedynie powtarzana co jakiś czas, niczym mantra, fraza boleśnie kłuje w uszy.
eat less, dream more.

mam prawo mieć dość, prawda?


edit.
właściwie to mam ochotę przeklinać, coś rozwalić i wypalić paczkę fajek.
kurewską ochotę.

wtorek, 25 stycznia 2011

harvest.

to nie jest tak, że ja nie mogę żyć bez Ciebie.
bo mogę.
najpiękniejsze jest to, że nie chcę.

chcę znowu rysować, malować, pisać.
nie wiem, jak wyjdzie, ale chcę, a sama inicjatywa jest już znakiem dużych zmian.
jest spokojniej, stabilniej, a ułożenie kostki rubika zajmuje mi już tylko 4 minuty.
myślę, że to zdecydowanie jakiś przełom.
mała, trwająca tygodniami rewolucja. mała francja, mały paryż.

idzie życiowa wiosna, czuję mrowienie ziemi pod stopami.

[link]

środa, 19 stycznia 2011

love yourself.

milczenie jest najgłośniejszym wołaniem o pomoc.

jednocześnie będąc najlepszą formą pomocy.

pomilczmy razem, bez względu na to, kto będzie stał po której stronie.

[link]


edit.:
właściwie to z każdym dniem czuję się coraz bardziej beznadziejnie, a przerwy między jednym, a drugim wsadzaniem sobie palców do gardła są coraz krótsze.
płaczę, a Ty nawet nie zadzwonisz. nie o takie milczenie mi chodziło.

środa, 5 stycznia 2011

empty spaces.

360; tyle dni do zmarnowania pozostało w 2011.

czy były postanowienia?
oczywiście, że były.
żadne z nich nie ma prawa być zrealizowanym, ale są - ponoć taka tradycja.
dowiedziałam się, że jestem suką, zimną suką bez serca.

oczywiście, że bez serca!
serce już dawno wyrzygałam, zabrała je louise, którą teraz codziennie wsadzam do torebki przed wyjściem i która starannie obmywa co wieczór moje wnętrzności z nadmiaru codziennego gówna, które zbieram.

bez serca, z krwawiącym przełykiem: tak wkraczam w nowy rok.
nie liczę na jakąś zmianę, nauczyłeś mnie nie marzyć, bo i po co.
z marzeń wynikają kłamstwa, ku uciesze louise.
więc nie marzę, nie myślę i staram się zachowywać swoje wnętrze.

360; tyle dni do zmarnowania.

archiwum.