środa, 31 października 2012

don't know where i'm going.

to chyba już koniec wszystkiego.
koniec walki o cokolwiek, koniec walki o szczęście, o życie, o cele.

nie mam już żadnego punktu zaczepienia, niczego na czym mogłabym zacząć budować.
smutny koniec, ale jakże prawdziwy.

jeden prosty wybór, za prosty.
jeden krok, w dobrą stronę.
chociaż innej strony już nie ma.


już nie teraz.
już jest za późno na cokolwiek.
życie? jakie życie?
nie jest już żadną wartością, żadnym wyznacznikiem.
jest przykrym faktem.
a jeszcze bardziej przykrym faktem jest to, że sama je niszczę.
od a do z.
po kolei.
rozwalam każdą drogę wiodącą do dobrych rzeczy.
zostają tylko te złe.

i to one mnie zabiły.

sobota, 20 października 2012

no title pt. XLVIII

tak bardzo niecodziennie jest dzisiaj w mojej głowie.

tak bardzo poleciałam i tak bardzo wiem, że droga wyjścia jest prosta.
tak bardzo chcę wyjść i tak bardzo zdaję sobie sprawę, że nie mogę, bo najbliższe otoczenie jest tak bardzo przeciwko mnie.
tak bardzo łatwo mogłabym zostawić te bliskie mi osoby i tak bardzo mi na nich zależy, że nie mam na to ochoty.
tak bardzo mnie to wszystko boli i tak bardzo dzielnie potrafię to znosić.

jestem tak bardzo dzielna.
zwłaszcza, gdy moje postępowanie graniczy z kompletną głupotą.

sobota, 13 października 2012

all i've got is insane.

w zasadzie to już stoję na krawędzi ogromnej przepaści.
w zasadzie to huśtam się na niej:
spaść - nie spaść; latać - nie latać.
jedno malutkie wychylenie do przodu i lecę, a potem
potem mnie nie ma.
potem jest tylko świst powietrza.

ostatnio prawie umarłam.
nie tak wyobrażałam sobie umieranie. myślałam o życiu przemykającym przed oczami i między palcami, a ja po prostu zamknęłam oczy, nawet o tym nie wiedząc.
odratowali mnie, a jakże. na początku było zdziwienie, że to takie łatwe: umrzeć. potem było niedowierzanie, że byłam tak blisko. potem był zawód, że ktoś zauważył, że nie leżałam tak do końca z zamkniętymi oczami, nie oddychając i nie wiedząc nawet, że odchodzę.

może to powtórzę, to było tak piękne, nierzeczywiste i pokazało mi, że nie mam się czego bać.

jeden krok w stronę przepaści, jeden.
już się coraz bardziej nad nią przechylam.

i dobrze mi z tym.
nie boję się już niczego, już nic nie istnieje.
nie ma uczuć, nie ma miłości, nie ma niczego.

nie czuję kompletnie nic, łzy są kompletnie puste i pozbawione sensu.
ostatnie ludzkie reakcje przed krokiem do przodu.
jest tak blisko, że wydaje mi się to nierealne.

piątek, 5 października 2012

no title pt. XLVII

cóż za przeurocza sinusoida.
krańcowe wycieńczenie psychiczne przechodzi w błogi spokój i szczęście, by potem znowu wrócić do wiecznego dna.
nie umiem znaleźć żadnego złotego środka; zapewne dla takich jak ja on nie istnieje.

przydałoby się wiedzieć, jaką ścieżką idę, w którą stronę, a mijane górki, doliny czy drobne wyboje, uniemożliwiają jednoznaczne wyznaczenie kierunku.

coś zabłysnęło ostrą zielenią na tle głębokiej czerni. nie na blogu, lecz przed oczami, zwizualizowało się na powierzchni powiek, trwało sekundę i prawdopodobnie przez kilka kolejnych dni będzie mnie zastanawiać.
zielony to kolor nadziei. nie żebym wierzyła w tego typu pierdoły, moja synestezja przypisuje tej barwie zupełne inne znaczenia, ale podążę jednak za wierzeniami sporej części społeczeństwa, więc może jednak to nadzieja? byłoby cudownie, zgubiłam ją gdzieś po drodze, przy którymś mocnym i gwałtownym obniżeniem terenu, więc cieszyłabym się odzyskaniem takiej zasadniczo ważnej zguby. oczywiście po tych dolinach, które przemierzyłam od czasu straty, pojawiały się wzgórza lub nawet góry, na których to czasami przewijał mi się przed oczami zarys rzeczonej nadziei, często zamglony, rzadko, ale jednak, wyraźny, lecz zawsze uciekał, zanim zdążyłam wyciągnąć po niego ręce, rozpływał się w powietrzu albo prześlizgiwał między palcami, cały czas będąc, ku mojej rozpaczy, nieuchwytnym.
jeżeli tym razem byłoby inaczej, to może dałabym radę zacząć od nowa układać wszystko w mojej głowie i sercu, a skutki takiego układania przekładałyby się oczywiście na poprawę jakości życia, w sumie to nawet nie takiego chujowego, jak mogłoby się z moich zapisków wydawać.

tyle na dziś proszę państwa, ten zielony może być naprawdę znakiem od chujwieczego, które mnie strzeże i chroni przed złem. albo przynajmniej chcę, żeby było, by zwyczajnie czuć się bezpieczniej.

archiwum.