czwartek, 30 września 2010

so weak on my own.

życie życiem innych ludzi stanowczo przeszkadza w robieniu porządku w swoim własnym.

postójmy chwilę nad dylematami natury społecznej: ja czy przyjaciele?

louise chwilowo wyszła na ploteczki z alteregami innych ludzi.


dzisiaj dzień chłopaka; nawet się wysiliłam:
[link1]
[link2]

piątek, 24 września 2010

spadam.

louise toczy zażartą walkę z resztkami sumienia.
ona panuje nade mną cały czas, on panuje, gdy jestem z nim.
nie umiem tak żyć.
wszystko robi się wyblakłe, potem popielate.
szara herbata, szary ekran komputera.

przerost ambicji, tuż przed nimi przepaść, przepaść, przepaść.
długa, głęboka.
mogłaby być wszechświatem: i tak bym jej nie zauważyła zaślepione blaskiem tego, co za nią.

tylko to, co jest tam, nie stało się jeszcze wyjałowione z kolorów.

magda bardzo kolory lubi.
pewnie dlatego, że sama nosi się na czarno.

czwartek, 23 września 2010

blue light.

co ja mam z tym niebieskim?
może to dlatego, że twoje oczy świecą niebieskim blaskiem, gdy leżymy koło siebie, tak blisko i spokojnie?

louise trochę przycichła: od czasu do czasu spełniam jej zachcianki.
robi się tak kojąco normalnie.
słońce zachodzi, margaretki więdną, a braki z matematyki są coraz większe.
mimo to jest mi dobrze, spokojnie.
ten niebieski mnie uspakaja.
to delikatny blask twoich błękitnych oczu napawa mnie niesamowitą wewnętrzną siłą.
tracę czucie tu na ziemi, ale to jest takie piękne, jestem w niebie twojego spojrzenia, wszystko jest takie subtelne.

złość, którą zwykle zmieniałam w teks ciągły, gdzieś umknęła.
o dziwo, bez niej czuję się taka pusta.
jakbym zgubiła coś, co pozwalało mi wykrzyczeć 'kurwa' pod koniec każdej notki.

gubię się w bezsensie sensu i sensie bezsensu.
a już zwłaszcza gubię się w tym niebieskim blasku twoich oczu.

poniedziałek, 20 września 2010

spóźnione pytania.

louise przejęła władzę.
stoi nad głową i cały czas marudzi.
kilka razy wywrzeszczane 'zamknij się' nie pomaga.

czarno-biało, czarno-biało, czarno.


kolory jakby wyblakły, zapadły się w sobie.

louise: słabaś, kochana, słabaś. potrzebujesz mnie, tylko ja ci daję siłę, by żyć.
dolcz: nieprawda, nieprawda! jeszcze tomek i rodzina, i wszystko!
louise: nie przeżyjesz beze mnie, uświadom to sobie wreszcie, kotku.

gówno prawda?

sobota, 18 września 2010

deficiency.

brakuje mi ciebie, a louise odniosła dzisiaj pierdolony tryumf i nie zamierza spocząć na laurach.
robi się czarno-żółto, nie podoba mi się to połączenie.
zaczęła się jesień, znów mam wrażenie, że coś przegapiłam.

louise: rusz się leniwa suko, zrób cokolwiek z sobą! spójrz tylko na siebie: jak ty wyglądasz i co robisz?!

ja pierdolę proszę państwa.

środa, 15 września 2010

long road to ruin.

kiedyś ukojenie było w pisaniu, w muzyce, papierosach i obsesyjnym liczeniu kalorii.

to było kiedyś, zdecydowanie kiedyś i na razie postaramy się o tym zapomnieć.
więc w czym jest teraz?
rzucam się na naukę. po cztery, pięć godzin dziennie, dopóki nie skończą się redbule i ciastka.
t. ma o to pretensje, nie dziwię mu się.
ale to uspokaja nerwy, a louise siedzi wtedy zawsze na brzegu łóżka i przygląda się z zaciekawieniem.
uśmiecham się od czasu do czasu do niej, żeby pokazać, że nie jest niezauważalna.
właściwie to mogłaby być psem, gdyby nie ten psychodeliczny śmiech i z rzadka rzucane słowa pogardy.

myśli są bardziej uporządkowane, wkładam je w jakieś sztywne ramy zdań i prostych słów, brakuje mi weny na upychanie słów między wierszami.
sztywna logika matematyki, chemii i innych przedmiotów ścisłych robi swoje.

louise podchodzi, kładzie mi rękę na ramieniu.
chyba możemy razem żyć i nawet ona to zauważa.
odgarnia mi włosy z twarzy, niema obietnica, że nigdy nie odejdzie i wykorzysta każde moje załamanie.

w niemej modlitwie do gwiazd (czyż to nie cudowny pośrednik między mną a Bogiem?) błagam, bym dała radę, by ta suka znów nie zapanowała nad moim życiem.
moja słodka, kochana, chudziutka louise.

niedziela, 12 września 2010

let's get metaphysical.

louise podeszła, ujęła mnie za rękę.
udaje moją przyjaciółkę.
wiem, że jest pełna fałszu, ale mimo to lubię uczucie zrozumienia w jej oczach.

znów prowadzi mnie na skraj przepaści, ale co z tego?

na skraju przepaści, zakopane pod kupką kamieni, znajduje się szczęście zamknięte w związanym skórzanym rzemykiem płóciennym woreczku.

piątek, 10 września 2010

no title pt. XX

czasami słowa to za mało.
wtedy zamieniamy słowa na łzy, łzy na rozpacz i smutek.

louise wychodzi spod łóżka, śmieje mi się prosto w twarz, drwi z moich łez.
nienawidzę suki, nienawidzę!



czasami słowa to za mało.

czwartek, 9 września 2010

possession.

czasami słucham głupich rockowych ballad.
nic na to nie poradzę, lubię ich delikatną melancholię.

to takie chodzenie po krawędzi; na dźwięk powolnych, monotonnych dźwięków gitary akustycznej louise wychyla głowę spod łóżka: ona też słucha.
słucha, a jednocześnie krzyczy mi do ucha to, co już od dawna dobrze wiem.

czasami jednak po prostu patrzy mi się prosto w oczy i wiem, że rozumie.
czasami w tych oczach, oprócz obłędu, dostrzegam cień zrozumienia, szczątki współczucia.
patrzymy się na siebie jak na obcą osobę na ulicy, która po prostu przykuła czymś nasz wzrok.
czasami uśmiecha się smutno, wtedy mam już pewność, że rozumie.
czasami nawet, w tym swoim smutnym uśmiechu chowa się na powrót pod łóżko.

w takich momentach, w chwilach tego zrozumienia kocham ją najbardziej.


[link]

środa, 8 września 2010

until we sleep.

zanurzam się w piosenkach o miłości.
w twoim zapachu też, zwłaszcza, gdy zasypiamy przytuleni na te krótkie pięć minut, po których budzę się ze strachem szukając twojej ręki.

już pamiętam, czemu lubię matematykę: jeżeli coś nie wychodzi to wiem, że rozwiązując problem setki razy, w końcu dowiem się, co spieprzyłam.
czasami potrzebowałabym takich małych czitów na życie.
małego przycisku 'solve the problem' i hiperłącza 'faq' w wersji z pytaniami typu 'co ja robię nie tak?'.

co Ty na to, Panie Boże?

wtorek, 7 września 2010

gdzieś pomiędzy wierszami.

w porządku, ale niekoniecznie o taką dziurę mi chodziło.

chodziło mi o znalezienie jednego szczegółowego problemu.


nie o podważanie tego, na czym nasz świat stoi.

all tommorow's parties.

załóżmy, że już wszędzie, oprócz mojej półki z bielizną, jest porządek.
wszędzie.
w mojej szafie, na moim biurku, w moim życiu.

i co teraz?

musisz biec, biec, biec, biec, biec, wziąć tabletkę albo i dwie.
biegnij, biegnij, biegnij, biegnij, biegnij, cyganie, śmierć i ty.

porządek mi nie służy, ot co.

zacznijmy szukać dziury w całym, bo zwariuję.

środa, 1 września 2010

what a lucky man he was.

powoli, spokojnie ogarnijmy ten burdel.
w moim życiu i pokoju.

a ty, louise, ty wypierdalaj z powrotem pod to łóżko.
nie masz prawa tak bezczelnie korzystać z moich słabości, z tego, że sprzątając pod łóżkiem przypadkiem cię spod niego wygoniłam.
nie masz prawa mi tego robić.
siedź tam, gnij, giń z wycieńczenia.
jak już będziesz na skraju wyczerpania to i tak do ciebie wrócę, abyś nakarmiła swoje wygłodzone oczy i zmysły moją marnością, abyś mogła spokojnie patrzeć się, jak po raz n-ty upadam.
znowu zaciągniesz mnie na skraj przepaści i bóg jeden wie, kto mnie tym razem uratuje.

o ile ktokolwiek to zrobi.
z całym szacunkiem, chciałabym czasami potrafić być taką bezwzględną suką jak ty, moja kochana, najśliczniejsza louise.
najśliczniejsza suko na świecie.

[link]

archiwum.