środa, 15 września 2010

long road to ruin.

kiedyś ukojenie było w pisaniu, w muzyce, papierosach i obsesyjnym liczeniu kalorii.

to było kiedyś, zdecydowanie kiedyś i na razie postaramy się o tym zapomnieć.
więc w czym jest teraz?
rzucam się na naukę. po cztery, pięć godzin dziennie, dopóki nie skończą się redbule i ciastka.
t. ma o to pretensje, nie dziwię mu się.
ale to uspokaja nerwy, a louise siedzi wtedy zawsze na brzegu łóżka i przygląda się z zaciekawieniem.
uśmiecham się od czasu do czasu do niej, żeby pokazać, że nie jest niezauważalna.
właściwie to mogłaby być psem, gdyby nie ten psychodeliczny śmiech i z rzadka rzucane słowa pogardy.

myśli są bardziej uporządkowane, wkładam je w jakieś sztywne ramy zdań i prostych słów, brakuje mi weny na upychanie słów między wierszami.
sztywna logika matematyki, chemii i innych przedmiotów ścisłych robi swoje.

louise podchodzi, kładzie mi rękę na ramieniu.
chyba możemy razem żyć i nawet ona to zauważa.
odgarnia mi włosy z twarzy, niema obietnica, że nigdy nie odejdzie i wykorzysta każde moje załamanie.

w niemej modlitwie do gwiazd (czyż to nie cudowny pośrednik między mną a Bogiem?) błagam, bym dała radę, by ta suka znów nie zapanowała nad moim życiem.
moja słodka, kochana, chudziutka louise.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

archiwum.