sobota, 28 maja 2011

no title pt.XXVI

remember when you were young,
you shone like the sun.

tramal.
robi się coraz bardziej psychodelicznie.
matka nawet nie zauważa.
w jednym momencie trzęsę się ze strachu, w drugim uśmiecham się sama do siebie.
uśmiecham się na myśl o tym, co jeszcze wezmę, co jeszcze sobie zrobię.
jakby mi to sprawiało przyjemność.

apteczka się powiększa. schowałam ją wystarczająco dobrze, by nikt nie zauważył.
co jakiś czas patrzę w lustro, upewniam się, że to jeszcze ja.
czasami myślę, że powinnam wziąć się w garść.
ale boję się, że bez problemów przestanę być wyjątkowa.
przestanę czuć i będę już tylko oddychać.
wczoraj, w napadzie panicznego lęku, gorączkowo zapisywałam w komórce myśli, pierwszy raz od pół roku. mój strach jest w każdej szczelinie świata.
gdybyś tylko przyszedł i mnie przytulił, zapomniałabym.
śniło mi się, że wróciłeś. że po prostu podszedłeś i powiedziałeś 'dobrze, wrócę, dam ci jeszcze jedną szansę'. obudziłam się zalana łzami i miałam kolejny napad lęku i płaczu.
zrobiłabym coś szalonego.
kiedyś oznaczało to bieganie na bosaka w fontannie.
teraz załatwiam morfinę i tramal.
szukam szybkiego uzależnienia. czegoś, co zastąpi mi, przynajmniej w jakimś stopniu, uzależnienie od Ciebie.
boję się narkotyków, ale bardziej boję się żyć bez Ciebie.
i tak naprawdę, to chcę się wykończyć.
subtelnie, kawałek po kawałku.
możesz trzymać kciuki, przecież właśnie tego chciałeś.


[link] - zabawmy się, myślałam, że ciężej to zdobyć.

piątek, 27 maja 2011

not sayin' a word.

oho, okazuje się, że od bloga można się uzależnić.
przeżyłam prawdziwą chwilę paniki, gdy okazało się, że wysiadło logowanie w firefoxie.

chwile grozy mam za sobą, teraz wkręcam się w dziwne rzeczy.
w coraz dziwniejsze. mimo że wiem, że sprowadzą mnie one na dno.

zupełnie nierealnie, zupełnie nierzeczywiście.
zabierasz swoje rzeczy, jak ludzie w filmie.
wszystko jest takie poważne, nie mówisz ani słowa.
a ja siedzę i po prostu patrzę.
gdzie jest nasza miłość?

wszystko jest lepsze niż życie bez Ciebie.

nawet koda, benzydamina i gbl. ściągną mnie na kompletne dno, wiem o tym, chcę tego.

ot, taka autodestrukcyjna osobowość.

środa, 25 maja 2011

jakie lubisz narkotyki.

ponoć schizofrenia paranoidalna.
i ponoć epizody depresyjnie.
kurwakurwakurwa.

myślałam, że jest lepiej.
widzę szerzej, najwyraźniej.
rozdrapuję wszelkie możliwe strupy.
te materialne, te w głowie.
nie daję ranom się zabliźnić.
szukam wyjścia, gdzie ono jest?
wdziała pani? a pan?
może widział je chłopiec z niebieskimi oczami, chłopiec kręcący długopisem i znający na pamięć nazwy wszystkich gwiazd?


widzieliście?

niedziela, 22 maja 2011

feel so alone.

nawet, gdy zamykam oczy, wszystko pozostaje takie same.
brakuje mi już nawet świadomości do oceny tego w kryteriach problemu.
więcej, więcej, więcej naszych piosenek!
więcej comy, neila younga i pink floydów.

więcej płaczu.
robię się strasznie monotonna, brakuje mi wszystkiego, a zwłaszcza beztroski.
miałam ciężki dzień, ale, przyznaję się, są też piękne momenty.
kiedy przytula mnie przyjaciel i słyszę 'dolcze, kocham Cię'.
czuję moc, czuję niebo, czuję się potrzebna.
wiem, że nikt nigdy nie zapomni, chyba, że ja i wtedy Ty umrzesz, bo nikt już pamiętać nie będzie, a niepamięć to takie umieranie, którego Ty jeszcze nie znasz, choć zapomniałeś, zabiłeś mnie w swojej głowie, ale tak naprawdę nie miałeś siły dobić mnie do końca i wieczorami mnie przytulasz, głaszczesz i uśmiechasz się w tajemnicy przed samym sobą.

a ja?
ja siedzę i piszę, o wiele, wiele więcej niż wcześniej.
piszę smutno, depresyjnie, monotematycznie.
wylewam frustrację, smutek, żal, swoje wyrzuty sumienia.

przyjacielu, na co nam to było?
nie dojrzeliśmy do miłości, zostało tylko rozczarowanie.
zdecydowanie jestem rozczarowana.
samą sobą.

sobota, 21 maja 2011

tylko błagam.

błagam, nie pozwól mi umrzeć.
nigdy wcześniej byś mi nie pozwolił.
a teraz mi pomagasz się zabić.
dlaczego?
boję się, boję się śmierci, bólu się już nie boję, już go oswoiłam.
stojąc z krwawiącą ręką w tłumie, a Ty obok i znowu udajesz, że nie widzisz, a potem uciekasz.
i zostawiasz mnie krwawiącą, płaczącą.
zostawiasz mnie w ruinach mojego świata.
nic, chcę nie czuć nic.

tylko błagam.
błagam.
nic więcej.

there's more to the picture.

umarłabym, a Ty byś nawet nie zauważył.

albo byś udawał, jak ostatnio.
myślałeś, że nie zauważyłam?
jak rozszerzyły Ci się źrenice, jak oddychałeś szybciej, gdy nachylałam się coś Ci powiedzieć, jak co chwila przez ułamek sekundy sprawdzałeś, czy przypadkiem się nie patrzę. zawsze się patrzyłam.
dziwne, prawda?

umarłabym, a Ty nadal byś udawał, że mnie nie widzisz.

piątek, 20 maja 2011

i got another confession to tell.

nie daję rady bez Ciebie.
tęsknię.
kocham.
boli.

i znalazłam nowe zastosowanie puszek po piwie.
brawo.

wtorek, 17 maja 2011

milion.

to była nasza piosenka.
słuchaliśmy jej razem, jej cytaty były naszym mottem.
ja Ci ją pokazałam, Ty sprawiłeś, że stała się jeszcze piękniejsza.
wysyłaliśmy sobie jej cytaty, była nasza.
wszystko było nasze.

powietrze było nasze, to ciepłe, wiosenne powietrze było nasze, pamiętasz?
bo ja chyba właśnie idę zapomnieć.
albo przynajmniej wmawiam sobie, że z każdą łzą pamiętam mniej.
że z każdą łzą boli mniej.
ale to nieprawda.
z dnia na dzień boli coraz bardziej.
ból wchodzi głębiej, ogłusza i nie pozwala normalnie funkcjonować.

[link]
nasza, nasza, tylko nasza!

nie zapomnę, nie potrafię.

poniedziałek, 16 maja 2011

no title pt. XXV.

i think you should go and fuck yourself.

środa, 11 maja 2011

so maybe tomorrow.

zgubiłam się, a Ty nie prowadzisz mnie już za rękę.
jest ciemno i idę za podszeptami umysłu.
już nie zakochanego, tylko chorego, strasznie, okropnie chorego.
to boli, gdy się kocha bez 'ja ciebie też'.

wróciłam do myśli sprzed roku.
do stawania na dachu i wykrzykiwania pomarańczowej pełni i gwiazdom, że za dużo wymagają.
zrobiłabym tak, gdyby nie to, że gwiazdy to Ty.
że Ty mi je tak naprawdę pokazałeś.
że Ty patrzyłeś na gwiazdę i mówiłeś jej nazwę i opowiadałeś mi o tym.
z taką... pasją. jak nigdy.
rozklejam się, cholernie się rozklejam.

pokazałeś mi niebo, teraz patrzę na nie i płaczę.
naprawdę nie wiem już sama, czy warto było.

[link]

help me, i can't breathe.

poniedziałek, 9 maja 2011

lavenders blue.

właściwie nie potrzebuję Ciebie.

właściwie to nie potrzebuję nikogo.
mam louise.
przytula mnie, czasami za często.

zwariowałam -
piękne uczucie.

edit.
'sama dla siebie jesteś psychoterapeutką'
chciałabym.
nawet nie wiecie jak bardzo.
a niebieskość nieba nadal jest dla mnie błękitem Twoich oczu i patrzę w niebo, i widzę Twoje oczy, i płaczę, bardzo płaczę, płaczę nad niebieskością Twoich oczu ukrytej w błękicie nieba, płaczę nad swoją głupotą i analizuję, jak raz za razem zakopywałam naszą miłość pod jakimś drzewem w lesie. gdybym tylko wiedziała którym. pobiegłabym, odkopała, biegłabym, modląc się, by nadal żyła. może żyje? może jest po prostu zakopana tak głęboko, że jej nie słychać...?

może...
może---
mo-że
-że
...że
[wierzę], że nadal mnie kochasz.
tylko zapomniałeś, bo to Cię nie dosięga z tak głęboka.

przeczę sama sobie.
potrzebuję Cię, najbardziej na świecie.
[link]

sobota, 7 maja 2011

sky is so blue.

spokojnie, już dobrze.

'masz przyjaciół'
'przecież masz mnie, dolcz!'
'cokolwiek nie będzie, możesz zadzwonić, nawet o 4 nad ranem'
'mnie zależy'
'jak ty zaczniesz brać, to ja też'
'ja pierdolę, dolcze, ogarnij się kurwa'

strasznie was kocham.
jednego po drugim i każdego z osobna.

[link]

czwartek, 5 maja 2011

lonely as i am.

mój nastrój to jedna wielka sinusoida z pojebanym zbiorem wartości i okresem ok. 6h.
całuję się, uciekam.
o tak.
zdecydowanie uciekam.
od Ciebie, racja.
ale uciekam też od louise, od jej pomysłów z rzyganiem, niejedzeniem i całą resztą idiotycznych koncepcji, które mają, według niej, poprawić jakość mojego życia.
otwarcie rozmawiam o śmierci, śmierć mnie fascynuje i przeraża.
zapominam, uświadamiam sobie, płaczę, dzwonię, rozmawiam, śpię, przytulam się do maskotki-pandy.
oddycham bardzo głęboko, jakbym mogła zapomnieć, jakbym bała się, że przez Ciebie zapomnę, jak się oddycha.
jednak po tych ogromnych spadach w dół budzę się, patrzę na dywan i myślę, że chcę żyć.
tak, zdecydowanie dywan mi o tym przypomina.
bo kiedyś będę mieć męża, dom i szczęście, a wtedy kupię dywan, duży i puszysty i położę go przed kominkiem. i kupię stół.
i wtedy nikt i nic mnie nie zabije, nawet ja samej siebie.
właśnie dlatego, że będzie dywan i stół.
to będą takie fundamenty, podstawy mojego życia.
mojego życia, opartego na mnie, nie na Tobie, nie na kimś, tylko na mnie i tym, czego ja pragnę.

i wiesz co? ja mam przyjaciół, którzy zawsze mi pomogą.
Ty nie masz tak naprawdę nikogo.
i skończ pierdolić, że to nie Twoja wina, bo taki jesteś.
tak naprawdę, Ty po prostu nie umiesz się otworzyć, nie umiesz słuchać. nie umiesz zrozumieć czegoś tak skomplikowanego jak relacje międzyludzkie. nie rozumiesz, że odbiera się telefony o trzeciej w nocy i nie mówi 'ja śpię', tylko pyta się, co się stało, że ktoś dzwoni. uspokaja się i obiecuje rano wstać i przyjechać, a potem siedzi się i słucha, słucha do upadłego, potem opowiada się o sobie. tak, o sobie. wtedy ludzie nie czują się sami. a przy Tobie wszyscy czują się samotni. myślisz, że czemu idą ze mną, a nie z Tobą? samotność dobija. dobija to, że Ty jesteś i gadasz o gitarze, muzyce i kolejnym Twoim cudownym odkryciu, a nie o sobie. ludzie Cię nie znają. otwórz się, do cholery. i słuchaj mnie, póki nie przemawia przeze mnie nienawiść, miłość i rozżalenie. naczytałeś się tych pseudopsychologicznych książek i co teraz? powiedz mi, co teraz? wiesz co to inteligencja emocjonalna, a w wieku osiemnastu lat nie potrafisz iść do sklepu i kupić koszuli. wiesz co to manipulacja, a nie potrafisz zacząć prostej rozmowy z obcymi ludźmi.
ucz się rozmawiać, ucz się słuchać, ucz się mówić tak, by inni chcieli Cię słuchać, by się z Tobą utożsamiali.
ucz się żyć z ludźmi, nigdy nie będziesz sam, nie da się, kurwa, żyć w samotności, sama to widzę.
że nie da się zamknąć w pokoju i płakać po Tobie, bo zawsze ktoś dzwoni i pyta się, co robię, czy wyjdę, o której, gdzie i kiedy. i pada jeszcze jedno pytanie: czy wszystko w porządku. niezależnie od mojej odpowiedzi, czuję, że kogoś to obchodzi. i tak znajduję w tym, co zostawiłeś, odchodząc, zalążki szczęścia, które powoli we mnie kiełkują. czasami przychodzi mróz, ale to przetrwa wszystko.

a Ty? dalej wmawiaj sobie, że jesteś szczęśliwy, że nikogo nie potrzebujesz, że nie umiesz się uczyć, że wolisz grać na gitarze niż iść na pół dnia ze znajomymi. wmawiaj sobie, że mnie nienawidzisz, że przestałeś mnie kochać. wmawiaj sobie, że nie istnieję i żyj ze świadomością, że zawsze możesz przyjść i ja zrobię to, co robią przyjaciele: wysłucham. i nie powiem, że to Twoje zasrane widzimisię.
nie jestem Tobą, jestem człowiekiem. miejscami zdesperowanym i wówczas okrutnym. miejscami jestem opanowaną i zimną suką. ale zazwyczaj jestem po prostu zwykłą dziewczyną, którą przez rok karmiłeś szczęściem, a potem kazałeś jej to szczęście wyrzygać. a najpiękniejsze jest to, że pomimo tego faktu, ja nadal ufam ludziom, bo przyjaciele nauczyli mnie, że ludziom się ufa, bo kiedy jest najgorzej, to właśnie oni stają wokół Ciebie i nie pozwalają Ci się osunąć z nóg. Ty upadniesz bezwładnie, o świcie, sam.
straciłam w Tobie przyjaciela, rozchwiałeś moją psychikę, a ja nadal Cię kocham. tak, wiem, że jestem pieprzoną idiotką. tylko ta idiotka w końcu przestanie kochać, rany się zagoją, psychika się ustabilizuje i moje życie będzie takie samo jak przed naszym spotkaniem. będzie tylko lepsze o parę sytuacji. i gwiazdy przypominają mi o Tobie. wbrew pozorom uwielbiam to, że mam jakiś symbol po Tobie.

życie kończy się szybko, bez ostrzeżenia.

środa, 4 maja 2011

nobody else.

kurwa pomocy!

i don't want.

zabijęsięzabijęsięzabijęsię.

nie mam innego życia.
nie mam.

wtorek, 3 maja 2011

you keep me searching.

potrzebuję cię.
jak nikogo innego na świecie.


następna zmiana nastroju za trzy minuty.

archiwum.