piątek, 26 czerwca 2015

see you again.

okay, może szczerość jest jakimś sposobem na życie.
może nawet powinnam przyznać Ci rację.
nienawidzę, jak masz rację.
zaczynamy od nowa, próba ogarnięcia życia #874.
tak, nadal liczę.

wtorek, 23 czerwca 2015

worn out places, worn out faces.

rozsądek wygrał.
ogromnym kosztem.
wyprałam się ze wszystkiego i czekam na jeden Twój krzyk, że to był błąd, że zadecydowałam źle, że tak wcale nie będzie lepiej.
trochę mnie to śmieszy, trochę mnie to smuci,
że sny, w których umieram, są najlepszymi, jakie kiedykolwiek miałam.
deszczowo jest ostatnio, a muszę się zmusić do wychodzenia z domu i kombinowania, jak przetrwać to wszystko. mam dreszcze z zimna, niepokoju i tęsknoty. chciałabym uciec i schować się w domu, ale jak, skoro z domem utożsamiam tylko już nie nasze, a Twoje mieszkanie. czuję się osaczona przez własne myśli i nie umiem znaleźć żadnej logicznej drogi ucieczki.
czekam na Twój krzyk, naprawdę na niego czekam, przyjdź i krzycz, że to nie tak powinno się kończyć, że poszliśmy po prostu w złą stronę i wystarczy tylko zawrócić, by odnaleźć tę dobrą i bezpieczną drogę. przyjdź i krzycz, błagam, potrzebuję Twojego rozpaczliwego krzyku, bo sama mam już zdarte gardło i nie mogę się zdobyć na żaden głośniejszy dźwięk. przyjdź i krzycz, że pamiętasz. przyjdź i krzycz, że jeszcze Cię to wszystko obchodzi, że to tylko zagięcie, zagniecenie, a nie złamanie i jeszcze możemy się nauczyć wszystkiego razem. przyjdź i krzycz, zrób w końcu coś, bym to wszystko odwołała i zrozumiała, że popełniam błąd albo chociaż przyjdź i wykrzycz, że mam rację, że nie powinnam żałować tej decyzji, bo jest najlepszą, jaką mogłam podjąć. przyjdź i krzycz, ale nie zostawiaj mnie ze swoją smutną zgodą na wszystko, co się wydarza, nie zostawiaj mnie w niepewności, że może jednak chciałbyś, żeby potoczyło się to inaczej. przyjdź i krzycz, bo nie ma już innego rozwiązania, a nie zamknęliśmy niczego do końca, poprzymykaliśmy wszystkie drzwi i udajemy, że z jednej strony nie wpada przez szparę światło, a z drugiej nie wylewa się ciemność; skończmy w końcu udawać, bo dobrze wiesz, że to nie jest rozwiązanie. przyjdź i krzycz, bo czekam i będę czekać, choć na razie jadę na pół dnia w pizdu, bo muszę odnaleźć jakieś kawałki siebie, bo uderzenie tej decyzji sprawiło, że odłamki mnie poleciały na wszystkie strony świata. przyjdź i krzycz, błagam Cię, błagam, zdobądź się na to, by wyrzucić z siebie to, co mogłoby mieć jakikolwiek wpływ na to, co się z nami dzieje. przyjdź i krzycz, bo doskonale wiesz, że potrzebuję tego krzyku, by jeszcze raz zawalczyć o wszystko, o swoje życie, to teraz i to przyszłe, o nas, jakkolwiek nie mielibyśmy wyglądać. przyjdź i krzycz, że podejmujesz się tej pierdolonej walki i że nie możemy tchórzliwie uciekać przed sobą nawzajem nie rozwiązując żadnych spraw między nami. przyjdź i krzycz, choćby po to, żebym zapamiętała to wszystko jako walkę, a nie zwykły walkower. przyjdź i krzycz, choćby po to, żebym miała pewność, żebym miała punkt zaczepienia w tłumaczeniu sobie tej decyzji. przyjdź i krzycz, że kupiłeś mi kwiatka w doniczce, którym muszę się zajmować, który kwitnie w styczniu, który wypełni mi te wszystkie puste godziny, minuty i sekundy i opowiadaj, jak sprawi, że zapomnienie będzie cholernie trudne, ale przynajmniej będę mogła pielęgnować wszystko, co było przez ten czas dobre. przyjdź i kurwa krzycz, bo nigdy nie słyszałam, żebyś krzyczał w walce o nas.
proszę, przyjdź, błagam, krzycz.
proszę, przyjdź, błagam, krzycz.
proszę, przyjdź.
błagam, krzycz.
proszę.
błagam.
wołam.
skomlę.
modlę się.
przyjdź i krzycz.
kiwi kiwi.

piątek, 19 czerwca 2015

awakening.

coś pchnęło mnie mocno do przodu, mimo że zasadniczo tego nie chciałam. zaskakująco przyjemna sprawa, nie spodziewałam się tego w sumie. nie piję, nie ćpam, nie palę. czuję się nieswojo, ale jednocześnie powietrze wypełnia dziwna błogość i spokój. może tak to powinno być?

poniedziałek, 15 czerwca 2015

silence in the room.

to tylko pęknięcie, przecież się kochamy, przecież umiemy to naprawić, tylko czemu jest kurwa tak ciężko, czemu sypię się bez Ciebie i zamiast zbierać swoje życie rozpierdalam je kawałek po kawałku? wytłumacz mi kurwa, czemu to robię, wiesz o mnie wszystko, więc opowiedz mi o mnie, opowiedz mi o wszystkim, bo się zaplątałam i nie wiem co dalej, i jest piąta rano, a ja nalewam czwarty kieliszek wódki, i nie wiem co dalej, i teraz mam korkową tablicę, i poprzyczepiałam do niej moje kolorowe kartki z notesu, na których wszystko pozapisywałam, ale to za mało, bo potrzebuję Ciebie, żeby to wszystko było jakoś razem do kupy, i kurwa nie, nie, nie mam kurwa jebanych sił już i tak strasznie staram się nie umrzeć, i walę z całych sił w klawiaturę, żeby słowa dosadniej na nią spływały.
tu następuję przerwa na piąty kieliszek wódki i papierosa.
najzwyczajniej w świecie nie potrafię zrozumieć, jak możemy z pełną premedytacją sprawiać sobie ból i czuć z tego powodu satysfakcję. mam ochotę zrobić sobie coś, żeby tylko poczuć, że żyję. opowiedziałabym Ci wszystko, jak się spotkamy, ale Ty nie chcesz słuchać. nigdy nie chciałeś, ale nie obchodzi mnie to, kochaj mnie tak, jak potrafisz, zaakceptuję każde Twoje spierdolenie, będę taka, jak chciałeś, zmienię się tylko po to, byś był szczęśliwy. może to tylko wódka, ale naprawdę tego chcę.
jest poniedziałek, idealny dzień na zmianę życia.

the devil lies in the nightfall.

znowu położę się spać o świcie.
staram się ułożyć jakiś plan na ogarnięcie czegokolwiek, ale nic nie zdaję się działać.
zastanawiam się, kiedy krzyczenie 'kocham cię' zza ściany straciło swoją moc.
nie zauważyłam przyjścia lata, a przecież jeszcze w zeszłym roku tak bardzo się cieszyłam, że znów potrafię to dostrzec. pękają ściany, pęka niebo, kruszy się powietrze, wódka na stole kusi.
popadłam w jakieś dziwne stadium alkoholizmu. nie piję codziennie, nie upijam się specjalnie często, ale wiem, że jeżeli teraz naleję sobie ten pierwszy kieliszek to wyłoję całą butelkę.
nie myślę o Tobie więcej, ale nie myślę też o Tobie mniej.
nalewamy ten pierwszy kieliszek, do świtu jeszcze parę minut.

sobota, 13 czerwca 2015

no title pt. LXXXI

o żesz kurwa, tego się nie spodziewałam.
nie uderzenia sprzed czterech lat, które zetnie mnie z nóg i jednocześnie będzie tak miłe, przyjemne i w ciągu chwili zmieni mnie na lepsze. jednej chwili. o cholera.
co ja mam robić dalej, aaa.

środa, 10 czerwca 2015

no title pt LXXX

mój świat to fikcja. świat, który kurwa sobie stworzyłam to fikcja.
jest już tylko muzyka, papierosy i klawiatura.
nie ta muzyka, co kiedyś, ale muzyka.
głośniej, głośniej, bo jeszcze da radę słyszeć.
głośniej, głośniej, bo jeszcze da radę czuć.
dźwięk przeżera mi skórę z zewnątrz, uczucia zawzięcie wyskrobują sobie drogę ucieczki od wewnątrz. sama też zaczynam się drapać, do krwi, do utraty tchu.
głośniej, głośniej, bo jeszcze coś kaleczy mnie ze wszystkich stron.
głośniej, głośniej, bo nadal o Tobie pamiętam.
głośniej, głośniej, bo nadal o mnie pamiętasz.
głośniej, głośniej, bo nadal mamy dreszcze, gdy się dotykamy.
głośniej, głośniej, bo nadal słychać mój krzyk w nocy.
głośniej, głośniej, bo nadal słychać nasz krzyk w nocy.
głośniej, głośniej, bo nadal chcę, a nie mogę.
kurwa.

wtorek, 9 czerwca 2015

no title pt.LXXIX

pozwólcie, że tym razem znowu nikogo nie posłucham.
sterylizuję się alkoholem. to już miesiąc. to już miesiąc, kurwa!
jebany, pierdolony miesiąc, a ja wariuję, piję i używam wykrzykników, mimo że nigdy tego nie robiłam. potrzebuję teraz zimy, nie lata. potrzebuję mrozu i swetrów, a nie sukienek i sandałów.
złapałam w końcu oddech, a powietrze zaczęło mnie dusić.
nie bardzo wiem co dalej.

piątek, 5 czerwca 2015

there are many ways.

za bardzo boli, za bardzo kurwa boli. nie umiem uciec tak, jak kiedyś to robiłam.
kurwa mać, boli.
zaciągam dym do płuc, powoli mielę go w sobie i nie bardzo wiem co dalej, więc wypuszczam go na wolność. pobiegłam bym przez noc do Ciebie, ale chyba nie mam po co. dotykam swojej szyi w miejscu, gdzie zwykle ją wąchałeś, czuję jak drżą mi palce i łamie się serce. nie umiem dalej nic postanowić, więc wegetuję. zlewam maksymalnie wszystko, co mogę, moje życie ograniczyłam do snu i pracy. nie potrzebuję niczego więcej. cokolwiek więcej powodowałoby myśli, myśli powodowałyby ból, marzę o tym, by biec do Ciebie.
kurwa mać, boli.
skończyły mi się fajki, nie umiem się pozbierać. zadzwoń i błagaj, bym wróciła, proszę, wiem, że tego chcesz i to dopierdala mi chyba najbardziej. świadomość, że pragniesz mnie tak samo mocno, jak ja Ciebie. świadomość, że mimo to jesteś na tyle rozsądny i sztywny, że nie przyjechałbyś tu teraz nawet, gdybym płakała i świadomość, że ja pobiegłabym przez całe miasto tylko po to, by sprawdzić czy oddychasz spokojnie i nie potrzebujesz mojej dłoni na swoim sercu.
kurwa mać, jak to cholernie boli.

archiwum.