sobota, 31 lipca 2010

czasami.

nie rozumiem niektórych zachowań.

albo po prostu uważam je za zbyt piękne i szlachetne.
albo irrealne.
albo nie wierzę, że miłość i bezsilność tak bardzo osłabiają ludzi.


wzruszyłam się, wiecie?
tak bardzo, bardzo.


[link]

cztery.

cztery!




louise, wypierdalaj.

piątek, 30 lipca 2010

najbardziej ciężkostrawnych myśli.

tańczę na krawędzi świata.
a myślałam, że z tego wyszłam.


bezsensowne myśli, sześćset i w dół, w dół, w dół.
do zera, do nicości, czuję się piękna, kiedy znikam.
może w końcu zniknę?
ale dusza, dusza istnieje, dusza waży, dusza.

na sekundę zmrużam oczy, czuję twój oddech na szyi, ale przecież ciebie ze mną nie ma?
to ona, ona, nieogarnięta, złośliwa panna.

nazwijmy ją... louise.
tak, to ona, to do niej pasuje.

a więc panno louise.
panno louise.
znowu panna przyszła, a tak dawno panienki tutaj nie było, niemalże zdążyłam zapomnieć, ale nie!
panienka powróciła.

dobrze pamiętam tamten czas gdy poezją były moje nogi.
(całkiem, całkiem gołe nogi)

no dobrze, spotkałyśmy się.
i czego ode mnie panna oczekuje?
może wpierw przejdziemy na ty, nie bądźmy takie oficjalne przecież to już ponad dwa lata jak się znamy; jestem w stanie oddać tobie trzy życia i trzy śmierci moje, ale przecież ty nie chcesz.
tobie wystarczy władza, moja droga louise.

i co?!
masz tę władzę, zaciągasz mnie do kibla, zmuszasz do gwałtu, gwałtu na wartościach, na uczuciach, zmuszasz do płaczu, po co, po co, po co?!
dlaczego przychodzisz wtedy, gdy nie mogę znaleźć pomocy?
dlaczego muszę cię słuchać?!

ucieka mi krew, uciekają mi marzenia, znowu powraca schizofreniczna myśl, urojone pragnienie, tylko jedno, takie prawdziwe, ale jednak nierealne, ale wydaje się takie łatwe, bliskie.

nie będę iść z tobą na wojnę louise.
przecież jesteś częścią mojego życia, częścią mnie, kocham cię louise.
przypominasz mi o mnie, zapominam o świecie, gubię altruistyczne pierdoły.

louise, louise!
tak bardzo tęskniłam!

robi się tak bardzo, bardzo fioletowo.

czwartek, 15 lipca 2010

oceans.

na dnie oceanu są góry,
śpimy tam na łące,
z ustami przy ustach.


śpijmy tam jak najdłużej.

poniedziałek, 5 lipca 2010

dancing in the streets.

poczułam wolność?

wszystko czego potrzebuję teraz to te dziesięciominutowe rozmowy z tobą przez telefon i muzyka, słodka muzyka, i będziemy tańczyć, tańczyć na ulicach.

czuję, że jednak coś zrobię, że coś mi się uda, że dam radę, że w końcu, że tym razem, tym razem, razem, razem, razem!

trawa jest zieleńsza, światło jaśniejsze, deszcz cieplejszy, powracam do życia.





a jednak nadal nie umiem sypiać po nocach, godzina jest rekordem trudnym do pobicia.
męczą mnie koszmary, złe wizje, bad tripy, wszystko co najgorsze.
budzę się z tych krótkich drzemek z płaczem, z wrzaskiem, niekontrolowanym krzykiem na ustach, łzami w oczach, zalana potem.
wtulam się w przytulankę, czasami przychodzi pies, trąca mnie nosem: daje znać, że jest przy mnie, że będzie dobrze.


ludzie łatwo się łamią, podobnie jak marzenia i serca.

niedziela, 4 lipca 2010

once and for all.

nie śpię po nocach.

budzę się zalana potem, łzami w pokoju wypełnionym wrzaskiem.
byleby dociągnąć do rana, wstać, wziąć prysznic, pojechać do ciebie, zatopić nos w zapachu twojej pościeli i - tym razem bezpiecznie, spokojnie - zasnąć.

wariuję.
szaleję.
żyję jak na haju.

bawię się w miłość.
bawię się w muzykę.
bawię się w strach.
śmiech.
łzy.
nocne koszmary.
pisanie listów.


bawię się w zaufanie.






czyste szaleństwo.

sobota, 3 lipca 2010

niczego.

wyjechałeś, kurwa.

archiwum.