poniedziałek, 16 lutego 2015

time has no value.

jesteśmy straconym pokoleniem. wkroczyliśmy w dorosłość nie mając kompletnie żadnej woli walki, nie mając najmniejszego powodu, by ją posiadać. gubimy się we własnych planach i projekcjach, głównie dlatego, że są budowane na ogólnikach, na założeniu, że 'jakoś tam będzie'. trzeci rok z rzędu zaczynamy studia, pracujemy po nocach, udajemy samodzielnych i niezależnych. próbujemy tworzyć związki, kreować jakąkolwiek logiczną przyszłość, ale wszystko sypie nam się w rękach, tkwimy wciąż w martwym punkcie, mimo że próbujemy się z niego wyrwać, to po chwili brakuje nam sił i zwyczajnie odpuszczamy, godząc się z naszym ponurym losem, jednocześnie zbierając energię na kolejny rozpaczliwy i bezsensowny zryw.
nie potrafimy niczego uporządkować, nie wierzymy w żadne ideały, nie utożsamiamy się z żadną konkretną ideą.  jesteśmy jak powłoki. bezmyślni, bezideowi, bezimienni, beznadziejni. przestaliśmy podejmować jakiekolwiek wysiłki, żeby cokolwiek zmienić. patrzymy, jak nasze życie ucieka przez szpary w nieszczelnych drzwiach i oknach, podziwiamy tych, którzy radzą sobie lepiej, bo częściej wrzucają posty na facebooku pokazujące, jak dobrze się bawią. namiastka życia, po której wyłączają komputer i kulą się w obcych łóżkach, w obcych mieszkaniach, w obcych miastach, z bólem tak samo ogromnym jak nasz i pustką wypełniającą duszę.
czuję w moim oddechu zapach octu. coś się we mnie psuje. w innych też. nie umiemy z tym zawalczyć, nie umiemy tego pokonać. nie umiemy uciec, więc stoimy. stoimy i patrzymy tępo w przestrzeń przed nami, jakby to w niej było ukryte rozwiązanie.
z czasem zyskujemy swoje wykształcenie, pracę, samochody, mieszkania. nadal nie wiemy co dalej. próbujemy żyć jak nasi rodzice, ale okazuje się, że schematy sprzed dwudziestu, trzydziestu lat kompletnie nie sprawdzają się w dzisiejszej rzeczywistości, kupujemy bakę, jaramy blanty, dym zasłania nasze wątpliwości i przez moment czujemy się dobrze, czujemy, że to nas nie dotyczy, sączymy piwo, pijemy wino, bo przecież lubimy, bo przecież tak robią w serialach, które tak namiętnie oglądamy. tworzymy na tej podstawie nierealistyczny obraz życia, do którego uparcie dążymy i nawet po osiemsetnej porażce nie umiemy przyjąć do wiadomości, że nasze życie nigdy nie będzie tak wyglądać. zamiast obniżyć wymagania w stosunku do świata, podbijamy poprzeczkę co raz wyżej sprawiając, że rośnie w nas piekąca frustracja i bezsilność.
piecze mnie w gardle, ściskając je tak, że nie potrafię wydać najmniejszego krzyku, oprócz tego za gardło trzyma mnie jeszcze parę osób, a otoczenie zdaje się z każdą minutą przykładać do niego niewidzialny nóż konsekwencji. delikatnie rozkrawa powietrze w drodze do mojej szyi, zbliża się wiedząc doskonale, że nic nie stanie mu na przeszkodzie, że nie dam rady nawet krzyknąć, bo głos uwięźnie mi w krtani, zacznę się krztusić, do oczu napłyną mi łzy, a to wszystko i tak będzie na nic.

dopijam energetyka i idę zapalić, szykuje się kolejny dzień, w którym trzeba podjąć choć jedną bezsensowną próbę zawalczenia o swoje szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

archiwum.