życie biegnie za szybko, z moją chujową kondycją nie jestem w stanie dotrzymać mu kroku. w panice szukam skrótów i bocznych dróg, przez co ciągle wpieprzam się w co raz to większe kłopoty. jestem wiecznie spóźniona, nieprzygotowana i za trzeźwa na konfrontację z czymkolwiek poza moim mieszkaniem. tak kurwa, wiem, że mam o wiele więcej niż zwykli studenci w moim wieku, ale nadal chcę więcej, ciągle wymagam od siebie więcej niż powinnam, w końcu grunt pali mi się pod nogami, bodźce z zewnątrz zdają się podpalać mi nogi, znajduję ukojenie w spaniu po dwanaście godzin dziennie. dziś zerwałam się z łóżka i szamocząc się z pościelą wykrzyczałam w duchu parę bezsensownych frazesów, które miały zmotywować mnie do życia. kac nadal lekko pulsuje w głowie. pierwszy raz od dawna spiłam się na smutno. pół litra wódy i byłam zaledwie lekko podpita; nie rzygałam alkoholem, lecz życiem.
w ten weekend stracę kontrolę, by na powrót ją odzyskać. zniszczę się do szpiku kości w ten słodki i w gruncie rzeczy odpowiedzialny sposób. paradoks mojego życia: kontrolowany upadek, mający na celu odzyskanie kontroli i zapobiegnięcie upadkowi.
w mieszkaniu jest zdecydowanie za ciemno, brakuje mi słonecznych dni.
czwartek, 6 listopada 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
archiwum.
-
►
2017
(19)
- ► października (1)
-
►
2016
(14)
- ► października (1)
-
►
2015
(51)
- ► października (2)
-
▼
2014
(79)
- ► października (8)
-
►
2013
(82)
- ► października (4)
-
►
2012
(40)
- ► października (4)
-
►
2011
(85)
- ► października (3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz