coś puściło dzisiaj, znowu pozwoliłam sobie za długo być silną i kurwa mać pękłam, właściwie to rozjebałam się na milion kawałków i znowu muszę się składać, a paranoja ledwo pozwala mi opuścić pokój, by wyjść na fajkę. nawet nie chcę narkotyków, nawet nie chcę leków uspokajających, nawet nie chcę niczyjej pomocy - pragnę już tylko delektować się narastającym we mnie lękiem. ta gorączka od początku wydawała mi się podejrzana, wiedziałam, że to nie przeziębienie. tak bardzo, bardzo się boję, boję się, że coś mi odjebie i po prostu wyjdę z domu na deszcz, siądę pod jakąś kamienicą i będę w spokoju trząść się z zimna i strachu, płakać z przerażenia i samotności. najbliższe mi osoby wykańczają mnie psychicznie, nie mam już sił uważać na każde swoje pierdolone słowo, frustracja zaczyna przelewać mi się przez palce, a ja nie chcę uciekać, bo wierzę, że wszystko ponaprawiam, że to ze mną jest wszystko nie tak, że to moja wina, że to ja wszystko niszczę, boże dobry muszę uciekać, bo zwariuję tutaj w pokoju.
edit.
ja wezmę szpadel, ty weź wybielacz.
wtorek, 27 maja 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
archiwum.
-
►
2017
(19)
- ► października (1)
-
►
2016
(14)
- ► października (1)
-
►
2015
(51)
- ► października (2)
-
►
2013
(82)
- ► października (4)
-
►
2012
(40)
- ► października (4)
-
►
2011
(85)
- ► października (3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz