sobota, 3 grudnia 2011

my body is a cage.

jest coś niesamowicie pociągającego w wyniszczaniu swojego organizmu.
bo w zasadzie czemu nie?

nikt nie podał mi nigdy konkretnego powodu, by tego nie robić. jest zawsze tylko jeden argument o treści 'bo to szkodliwe / niezdrowe'. pytanie, czy osoba, która z własnej woli wyniszcza się kawałek po kawałku, przejmuje się jeszcze tym, co szkodzi jej zdrowiu, a co nie.
odpowiedź znaleźć bardzo łatwo, wystarczy, że odpalę kolejnego papierosa. rozumiecie, to takie uczucie, gdy kolejne dni zlewają się w jeden i towarzyszy temu totalna fascynacja tym faktem. nie powinnam, nie mogę, nikt nie rozumie dlaczego. kiedyś może i uznawałam to za coś, co mogło intrygować innych, teraz uznaję to za kolejny stopień mojego zobojętnienia na świat. nie potrzebuję niczyjej litości, potrzebuję walki, a przecież ze światem walczyć nie będę, niech się dzieje co chce, bylebym panowała nad tym, co się dzieje wewnątrz mnie.
na szczęście znowu udało mi się dojść do stanu, gdy nic we mnie nie uderza, gdy to ja wybieram uczucia, jakie żywię do innych ludzi.

czuję się lekko psychodelicznie, zaraz pójdę do knajpy z ludźmi, którzy może i nawet przejmują się bardziej niż ja, ale na pewno rozumieją to, jak łatwo można stracić zainteresowanie otoczeniem i tylko pić piwo, palić papierosy mając świat za nic, mając po prostu wyjebane.

mam coś nowego, dobrze wchodzi. nie wnikałam co, mało mnie to obchodzi. ważne, że czuję się po tym ponad światem; albo inaczej: świat zaczyna funkcjonować wewnątrz mnie. cudowne uczucia towarzyszą mi tej nocy, to dobra noc, żeby umrzeć, ale to chyba jeszcze nie czas, może kiedy indziej, gdy znowu życie będzie skupiało się w mojej głowie, wtedy można się wszystkiego łatwo pozbyć mając pewność, że nic nie zostanie przypadkiem pominięte.

dziś bez pointy, za dużo nahejtowałam w ten tydzień, by jeszcze silić się na literackie, pseudometaforyczne zakończenia; zostawiam was więc z waszymi myślami, może kiedyś spotkamy się na skraju świata.

/ze wczorajszych przemyśleń w autobusie.

3 komentarze:

  1. Zniszcz mnie, albo ja zarobię to sama. Może pójdę na recykling i wyjdzie coś fajniejszego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest wiele powodów by przestać. By zacząć walczyć. Może ich nie masz, może one dopiero na Ciebie czekają. Chodzi o to by mieć dla kogo. Bo wiem, że dla siebie nie warto. Tez to czułam. Że jestem niewarta niczego, że mam gdzieś co będzie, chciałam po prostu zniszczyć się i zniknąć, bo dla kogo miałam się starać. Przecież nie dla rodziców, którzy nigdy nic nie zauważyli więc nawet nie mogli zacząć starać się i zawalczyć o mnie. On zauważył od razu. Dał mi milion powodów by żyć. I to nie w stanie pół życia, ale naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba jeszcze chcieć.
    www.ashja90.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń

archiwum.