piątek, 16 grudnia 2011

i'm gonna marry the night.

jednak nie.
to znaczy, jednak zapomniałam.
albo kodeina daje mi niesamowite uczucie wyjebania.

właściwie to miałam nie brać do połowy stycznia, ale litości, kto się tym przejmuje, kiedy mogę wziąć te dwadzieścia tabletek, zapić colą i tańczyć na stołach, mając pod sobą cały świat.
kto się w ogóle czymkolwiek przejmuje, gdy ma się znajomych, którzy zrozumieją wszystko, a potem tylko wrócą do domu taksówką, by następnego dnia znów dać radę pić, ćpać i bawić się tak, jak robią tylko ludzie w filmach i serialach.
wracamy kulturalnie, przed północą, po dwudziestej czwartej nie dzieje się nic dobrego.
przestaję panikować, wyłapuję z powietrza wszystko, co pozytywne od tlenu zaczynając, a na emocjach kończąc.

noce się nie kończą, wracam, palę papierosy i do czwartej nad ranem przeglądam cały syf, jaki serwuje mi internet. latem o tej godzinie już by świtało, ale jest zima, więc pozostaje tylko zastanawiać się, czy chmury unoszące się z ust to dym czy najzwyklejsza w świecie para. zasadniczo to czasami udaje mi się sobie wmówić, że to wszystko, co negatywne, złe i chore we mnie, ucieka i stapia się z powietrzem.

obyś się tego nawdychał i zdechł kochanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

archiwum.