niedziela, 6 kwietnia 2025

i'm a ghost but it hurts.

chyba powinnam być podekscytowana, a tak naprawdę to bardzo się boję.
myślałam, że trochę inaczej to będzie wyglądać, a znów wygląda to jak ucieczka.

jakimś cudem wszystko wygląda jak ucieczka.
może uciekanie to jakaś nowa cecha osobowości, kompletnie niespójna z tym, kim jestem.
kompletnie nie spójna z całym misternie budowanym obrazem.
skręca mnie w żołądku i sprawia, że robi się duszno.


parę dni i zaczynamy od nowa.

tym razem nie od zera, tym razem mam fundamenty, tym razem może mam plan.
przecież doskonale wiem co robić, przecież doskonale wiem, jak wszystko ułożyć i naprawić.
i jak będzie ułożone to odpocznę, bo nie odpoczęłam od dawna. a wszystko we mnie o ten odpoczynek błaga. o zawieszenie na moment broni w walce z samą sobą.


coś stuka w szybę, jakby próbowało przypomnieć o swoim istnieniu. stare mechanizmy, które uparcie twierdzą, że teraz, gdy jestem starsza i mądrzejsza to przecież zadziałają. że przecież nie będzie tak, jak kiedyś, bo mam inne cele, inne priorytety i przecież wszystko się zmieniło.

i... być może. ale nie do końca ufam tym podszeptom. nie ufam, że mogłabym poczuć wolność i być w niej i z nią szczęśliwa. przecież po coś nałożyłam te wszelkie maski, zasady, ograniczenia. granice, które już były niejednokrotnie przekroczone i doskonale pamiętam, gdzie leżą. i może nawet na tyle dobrze, by móc niebezpiecznie blisko do nich podejść. by móc balansować przy nich, chodząc wzdłuż krawędzi, delektując się zapachem lekkiego ryzyka, jakie to ze sobą niesie.

cisza mnie uratuje.
cisza mnie ocali od wszystkiego.
kiedy będę tylko ja i cisza, to wszystko będzie dobrze, jak nigdy jeszcze nie było.

moment za momentem, sekunda za sekundą.

już za parę dni.

piątek, 21 marca 2025

the light is dim.

odliczam czas. tygodnie, dni.
jakby coś się miało zmienić, jakby coś miało być inaczej. 
nie będzie, ale chyba sobie poradzę. 

niedziela, 16 marca 2025

the wind is there.

zima opuściła, depresja niekoniecznie. powinnam zrobić coś dookoła tego, ale chyba nie potrafię. 

za niedługo się przeprowadzam i udaję, że to coś zmieni. 

wtorek, 4 marca 2025

and all the things keeping me sane.

może przeprowadzka coś zmieni.
duże mieszkanie, z gabinetem, z sypialnią i salonem z kwiatami.

z przestrzenią do budowania momentów, nowych marzeń i nowych nadziei.

do ułożenia wszystkiego od a do z, do zapomnienia, do oddechów cięższych niż zimowe, pełne smogu powietrze. do przesmyknięcia się pomiędzy jedną myślą a drugą, do uciszenia, do wykrzyczenia.
do wysłuchania, może i po raz pierwszy.

chyba pojadę jutro tramwajem do pracy, to mógłby być dobry plan.

czwartek, 20 lutego 2025

all the things keeping me awake.

tęsknię za rzeką, zielenią, łąką i parkami.
tęsknie za wiosennymi spacerami.
beztroska kiedyś miała zupełnie inne barwy niż teraz.

z czasem chyba wszystko robi się przydymione.
może od ilości fajek, które palę.

wtorek, 18 lutego 2025

no title pt. CIV

dziesięć miesięcy i dziesięć dni.
ostatnia szansa, ostatnie oddechy, ostatnie zrywy.

potem nie będzie już nic.
może to właśnie chodzi o te ostatnie szanse.

może wcale już nie chodzi o nic.

tęsknię za poczuciem siły.

piątek, 7 lutego 2025

no title pt. CIII

zrobiłam mały krok.
chyba dobrze to zadziałało.

może uda mi się to utrzymać, choć przez trochę.
może parę pomysłów, które mam w głowie uda się zrealizować.

w sumie mogłabym spróbować przez weekend.
będę sama ze swoimi myślami, a to zwykle dobrze działa.

mały krok.
zawsze to samo.

chyba zrobię coś głupiego. dla fabuły.

no title pt. CII

czy to już wszystko?
czy mogę całe życie chcieć więcej, wymagać więcej, oddychać głębiej, iść szybciej, słuchać mocniej?
nie ma już przekraczania granic, jest spokojne wyznaczanie nowych. dość zdrowych, o dziwo.

i jeżeli tym razem nie zapomnę, jeżeli tym razem będę pamiętać, jeżeli przypomnę sobie tę siłę, którą miałam kiedyś w sobie, to wszystko będzie inaczej.

bo przecież kiedyś umiałam.

chyba nadal umiem, ale głupie pomysły przewijają mi się przez głowę.
myśli, że jak odwalałam to wszystko było łatwiej. może to dlatego, że jak ma się dwadzieścia lat to nic nie jest poważne i decyzje podejmuje się z lekkością, a teraz jestem po prostu więźniem strachu przed konsekwencjami.

może to czas wykonać parę niecodziennych telefonów i wstać z rana pijąc niepoważne ilości energetyków i kawy.

poniedziałek, 3 lutego 2025

why the hell do i work so hard.

ok, postanowione.

może nawet coś dobrego z tego wyjdzie. powoli, małymi krokami. byleby do przodu, choć trochę.

niedziela, 26 stycznia 2025

not shy of a spark.

idą zmiany, na które nie wiem czy jestem gotowa. to znaczy chyba jestem, ale to trochę jak spełnienie ciężko zapracowanych marzeń. 
tylko ta ciężka praca i to spełnienie wyszło mi bardzo naturalnie i nie wiem czy odczuwam już z tego satysfakcję. 
spora część tego to bycie w dobrym miejscu o dobrym czasie, która tę ciężką pracę mi umożliwiła. 
niby wiem co dalej, otwiera mi się plan na kolejne lata.

to była długa droga i patrzę na nią z niespotykanym na mnie sentymentem.
i mam wrażenie, że bycie w drodze ekscytuje mnie bardziej niż cele. 
że ta droga jest aspiracją i na zawsze ją pozostanie. 
powracają mi zmysły i spokój. 
tak chyba być powinno, choć coś strasznie kusi, żeby ogień i popiół przejęły władzę, bo czasami tylko ogień daje spokój i oczyszczenie.
bo przecież rozkwitam w bałaganie, chaosie i adrenalinę. 

droga jest aspiracją. 

sobota, 18 stycznia 2025

what you're gonna do when there's blood in the water.

chyba nie mogłabym być większym banałem w tym momencie.

może to i dobrze. może już tylko to zostało.

może nawet trochę zmierzę się z przeszłością, może to ten rok.

może nie każde wspomnienie jest tak bardzo spierdolone. może nawet wrócę do czegoś dobrego.


coś mruczy w szarości kąta, czyżby...?

niedziela, 12 stycznia 2025

i could write it better than you ever felt it.

wyrzuciłam trochę z siebie. 

myślałam, że to będzie pęknięcie w tamie, niszczące i nieodwracalne, a koniec końców przypomina przewróconą szklankę - wystarczy przetrzeć podłogę ścierką i można udawać, że nic się wydarzyło.

można też nie robić nic i za parę dni podłoga wyschnie i nikt nie będzie już pamiętać. może to o to chodzi. może kluczem jest robienie tego pod osłoną nocy, kiedy nikt nie patrzy, kiedy śnieg wygłusza kroki, kiedy silnik charczy przy każdej próbie odpalenia (nie wiem czemu kupiłam diesla), a zamarznięte szyby topią się na tyle wolno, by poddawać próbie moje resztki cierpliwości.

paradoksalnie jest łatwiej niż kiedykolwiek było. 

paradoksalnie jest lepiej niż kiedykolwiek było. 

paradoksalnie bywam szczęśliwsza, niż kiedykolwiek byłam. 

czwartek, 2 stycznia 2025

nights like this.

być może ustalę nowy plan.

może tego potrzebuję, kolejnej romantyzacji swojego życia, kolejnego bodźca, który pomoże mi udawać, że wszystko, co zbudowałam ma sens. 

może jak wrócę do domu to uprzątnę biurko i uprzątnę swoje życie. 

na razie będę pić wino, jeść sery i udawać, że nie umieram za każdym razem, kiedy muszę się zmusić do zrobienia czegoś, czego kompletnie nie chcę. najgorsze jest to, że wino nie pomaga. xanax też nie. nie testowałam jeszcze innych rzeczy. wątpię, żeby zadziałały i wątpię, żebym chciała je testować. przynajmniej nie na razie, potrzebuję kół ratunkowych na przyszły rok.

jakim cudem to wszystko nadal funkcjonuje... 

archiwum.