środa, 12 czerwca 2013

no title pt. LIII

wybrałam życie.
przyjemne uczucie, mieć plan na przyszłość.
pójdę do ośrodka na trochę, muszę w końcu zmierzyć się z tym całym bałaganem, który zrobiłam przez ostatnie półtorej roku. to takie miłe uczucie. w sumie nawet nie chodzi mi o ośrodek, bardziej o zamknięte leczenie psychiatryczne, bo narkotyki to tylko efekt tego, co siedzi głęboko we mnie. chcę wyleczyć depresję, zaburzenie osobowości i inne pierdoły, które tak naprawdę uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. planuję zniknąć na miesiąc, może trochę dłużej; odpocząć od wszystkich problemów i zebrać siły na walkę z samą sobą. chcę nauczyć się samodzielnie funkcjonować i czerpać satysfakcję z własnych osiągnięć, wyzbyć się tego, co uniemożliwia mi podjęcia jakiegokolwiek działania, czyli świadomości, że mogę wszystko, jeżeli tylko zechcę, bo to chyba mój największy problem. świadomość, że gdybym tylko zaczęła coś robić, to byłabym w tym najlepsza. od października wrócę na studia i spróbuję odciąć się od schematów, które teraz mnie niszczą. może uda mi się podjąć jakąś pracę. może nawet uda mi się znaleźć kogoś, z kim będę szczęśliwa. chciałabym się zakochać, tak całym sercem, całą sobą. niekoniecznie w kimś. chciałabym odnaleźć swoje dawne pasje, bo gdzieś po drodze zgubiłam wszystkie, oprócz pisania. może napiszę książkę, może znowu zacznę rysować, może wrócę do robienia zdjęć chmurom, może odnajdę siebie sprzed paru lat: osobę silną, duszę towarzystwa. może zgoją się blizny i ślady po wkłuciach, może chemia w mojej głowie zacznie normalnie działać, może nawet uda mi się odzyskać chociaż namiastkę niewinności, którą utraciłam gdzieś po drodze. tak naprawdę to mam ogromne perspektywy, nie mogę sobie pozwolić na to, by je utracić i zaprzepaścić.
louise kiwa głową z aprobatą. ona też się zmieniła przez ten cały czas. ze znienawidzonego przeze mnie demona stała się aniołem stróżem, który często ratuje mnie przed nieodwracalnym rozpierdoleniem wszystkiego w drobny mak. czuję, że moje postępowanie teraz jest w stu procentach prawidłowe, ona to tylko potwierdza i przypomina mi, że kiedyś potrafiłam być tak nieziemsko silna, więc i teraz mogę taka być. chyba jest takim moim dobrym duszkiem, czymś w rodzaju najlepszej przyjaciółki, dającej mi zawsze maksymalne wsparcie.
świeci słońce, uspokoiłam się, chyba wezmę prysznic i pójdę na spacer, przecież wybuchło lato, jak mogłam to znowu przegapić? oddycham miarowo i spokojnie, po raz kolejny coś się we mnie zmieniło w dobrą stronę.
na razie wracam jutro do domu, aby być jak najdalej od miejsca, które z niczym innym oprócz narkotyków mi się nie kojarzy, aby ustalić z rodziną plan działania na najbliższe miesiące, a dzisiaj czeka mnie jeszcze krótkie pożegnanie z osobą, bez której tych decyzji bym tak naprawdę nie podjęła.
nie uciekam stąd jeszcze, ale na pewno będzie za niedługo przerwa we wpisach, kiedy pójdę do szpitala czy tam ośrodka.
o dziwo ten dzień okazał się być o wiele bardziej pozytywny, niż zakładałam.

1 komentarz:

  1. marzenia są po to , żeby je spełniać . w końcu jakiś weselszy post. mamy bardzo dużo wspólnego , z tym postem jeszcze dogłębniej to czuję . też byłem w ośrodku z własnej nieprzymuszonej woli . najważniejsze , że jedziesz tam w konkretnym celu - walczyć o siebie . szczerze to z ogromnym sentymentem wspominam ośrodki i ludzi jakich poznałem .. było dużo śmiechu , dużo łez .. no i zmieniłem się .

    OdpowiedzUsuń

archiwum.