oddycham spokojnie, dzień za dniem. małymi krokami, albo i żadnymi.
myślę, że tak naprawdę to się przygotowuję, albo próbuję w dziwny sposób ukryć myśl o tym, że przygotowywać się nie chcę.
chcę wybuchu, chcę erupcji, ale przy wszystkich przeszłych emocjach nic nie wydaje się już być wulkanem. teraz czekam na supernową, na ogromną, niszczącą postać czystej energii.
w międzyczasie zabijam czas wszystkim, co pozwala mi zapchać niepotrzebnie myśli. częściej piszę, częściej czytam, częściej słucham.
tymczasowo nie chcę pustki, bo pustka pozwoli mi podjąć decyzję, której się najbardziej obawiam.
w międzyczasie muszę ogarnąć święta, zaplanować wyjazdy na przyszły rok i wbić emeralda w lidze. jak uroczo przyziemnie.
biję się pomiędzy kompletną utratą kontroli, a zaciśnięciem ręki na gardle ciut bardziej. jedno i drugie będzie przyjemne, może nawet uda się zrobić to jednocześnie. może nawet i tym razem wyjdę bez szwanku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz