czwartek, 19 grudnia 2024

it's all about fucking waste.

zapomniałam zbyt wiele rzeczy. teraz spędzam wieczory na przypominaniu sobie. na wyciąganiu ze wspomnień wszystkiego, co jakkolwiek działało i co może zadziałałać w przyszłości. tam są klucze do dawno pozamykanych skrzyni, czuję je pod palcami.

czuję, że te rozwiązania tam są. będę w stanie zrobić wszystko, jak kiedyś. 

panicznie potrzebuję tej siły, tego bezgranicznego poczucia niezniszczalności i samozaparcia.

policzę do dziesięciu, wezmę trochę więcej xana niż zwykle i zacznę wszystko tak jak trzeba. kawą i iqosem z rana, spacerem z psem, wdychaniem zimowego powietrza i przekleństwami rzucanymi wraz z wiatrem.

wszystkim, kurwa, na raz. znowu wykrzyczę do gwiazd, że ich rady są chujowe, że nigdy ich nie potrzebowałam i potrzebować już nie będę.

nie wiem czy jest sens iść dzisiaj spać. 

środa, 18 grudnia 2024

cause there ain't no other place to go.

oddycham spokojnie, dzień za dniem. małymi krokami, albo i żadnymi.

myślę, że tak naprawdę to się przygotowuję, albo próbuję w dziwny sposób ukryć myśl o tym, że przygotowywać się nie chcę.

chcę wybuchu, chcę erupcji, ale przy wszystkich przeszłych emocjach nic nie wydaje się już być wulkanem. teraz czekam na supernową, na ogromną, niszczącą postać czystej energii.

w międzyczasie zabijam czas wszystkim, co pozwala mi zapchać niepotrzebnie myśli. częściej piszę, częściej czytam, częściej słucham. 

tymczasowo nie chcę pustki, bo pustka pozwoli mi podjąć decyzję, której się najbardziej obawiam. 

w międzyczasie muszę ogarnąć święta, zaplanować wyjazdy na przyszły rok i wbić emeralda w lidze. jak uroczo przyziemnie. 

biję się pomiędzy kompletną utratą kontroli, a zaciśnięciem ręki na gardle ciut bardziej. jedno i drugie będzie przyjemne, może nawet uda się zrobić to jednocześnie. może nawet i tym razem wyjdę bez szwanku. 

poniedziałek, 16 grudnia 2024

numb (yet again).

co jezeli pozwolę na to, żeby wszystko powróciło?

boję się, nie wiem, na ile to mnie uleczy, a na ile zabije. wierzę w to pierwsze, muszę wierzyć. 

zostają mi słowa, słowa mnie nie oszukają. 

środa, 11 grudnia 2024

middle of adventure.

rzucam kości, dwudziestostronne. każdy rzut oddala mnie od decyzji, którą już i tak podjęłam. 

nie wiem skąd ostatnio we mnie tyle napływu chęci do pisania. to znaczy trochę wiem, ale boję się przyznać, że coś pękło, że to znowu ten sam punkt, w którym byłam dawno temu i z którego chciałam odejść. 

potrzebuję podjąć głupią i spontaniczną decyzję, inną niż zakup kolejnego garnka czy kości ramu. 

potrzebuję nierozsądnie wyjść na imprezę w środę po pracy. wciągnąć kreskę kokainy przed ważnym callem w pracy. jechać 200 na godzinę nie do końca pustą autostradą.

potrzebuję mieć znowu dwadzieścia lat. 

niedziela, 8 grudnia 2024

someday i'll get it.

mam wrażenie, że wszystko jest przesiąknięte od deszczu. ciężkie i ociekające wodą przy każdym ruchu. zimne i odpychające. 
że jedyne, co pozostaje to odpalać po raz kolejny iqosa, bo przecież po trzydziestce wypadało przestać się truć fajkami. zostawmy je dla dwudziestolatków. 
próbowałam zwolnić, wyjechałam na zadupie, zamknęłam się w hotelowym pokoju licząc, że cisza i brak światła da mi ukojenie. 
nic bardziej mylnego, podskakiwałam przy każdym dźwięku, bycie społecznie świadomą nie pozwoliło mi tkwić zbyt długo pod prysznicem, a zamówiony obiad nie miał kompletnie smaku. 
dobra była jedynie droga. 

bycie w drodze. 

jest coś męcząco-kojącego w podróży późno jesienną drogą.

kiedyś terapeutka stwierdziła, że całe życie przeskakuję pomiędzy planszami, ignorując kompletnie to, że mogą być połączone, że każda jest prawie identyczną kopią poprzedniej. ta sama gra, inne otoczenie, lepsza bądź gorsza grafika, mniej lub bardziej skomplikowane zasady... dalej ta sama gra.

strasznie bym chciała kolejną planszę.
na już. tylko nie wiem czy mam siłę udawać po raz kolejny, że zaczynam wszystko od początku. 

piątek, 6 grudnia 2024

clean up, spill out, choke.

noc wykręca wszystko dookoła.
zawsze była noc. magiczna, spokojna, nieunikniona. 
bardzo pierwotna. jest jakiś romantyczny zapach w tej pierwotności, jakaś uległość, z którą każdy musi się liczyć. 
w nocy można oddychać. noc poddusza tylko tyle, na ile to potrzebne, by nabierać ekscytacji z każdego kolejnego wyciągnięcia potwietrza.

chyba pojadę w góry na weekend. potrzebuję patrzeć na deszczowe wierchołki drzew, wypłowiałe jesienią łąki i zamglone niebo. 
to chyba jest ten plan. 
tylko nie bardzo wiem co dalej.

(może mogłabym czegoś spróbować, ale zbyt bardzo się boję). 

czwartek, 5 grudnia 2024

there's no prize to perfection, only an end to pursuit.

czas przelatuje mi przez palce.
emocje też, tłumione sporadycznie xanaxem zapijanym winem. 
już od dawna mnie nic nie boli, jest tylko przerażająco pusto. w każdym dniu, w każdym momencie.
czasami jest też spokojnie, co doceniam i czczę, jakby spokój był moim nowym bożkiem. 
z dala od ludzi, z dala od dźwięków.
z dala od nierealnych marzeń, z dala od westchnień pożądania i okrzyków nadziei. 
tylko ja i cisza, ja i spokój, ja i moja rutyna, ja i moje paniczne przerażenie, że cokolwiek może się zmienić. 
a czuję, że powoli musi. że to już za długo w jednym miejscu i skoro całe życie uciekałam, to muszę uciekać dalej.
bo co, jeżeli za rogiem stoi gdzieś ta ekscytacja, te senne marzenia, ten idealizm, te jeszcze nie wyżarte przez codzienność uczucia i emocje.

to musi gdzieś tam być, wybrzmiewać harfą i gitarą, pachnieć lawendą i morzem, smakować gorzką pomarańczą i dojrzałym jabłkiem. 
muszę tylko zrobić jeden krok, żeby to odnaleźć. 
zawsze do przodu, tak jak kiedyś, tak jak... zawsze? 
nigdy nie oglądając się za siebie, zawsze w drodze. to droga sprawiała, że chciało się robić wszystko, to droga nie pozwolała na odpoczynek. 
to droga sprawiła, że w końcu musiałam usiąść na środku ścieżki i spojrzeć dookoła na dłuższą chwilę tak, by wszystko przestało być rozmazanym obrazem. przez moment było wspaniale, ale im dłużej wpatruję się w otoczenie tym bardziej wydaje mi się, że zaczyna ono gnić i znów chcę iść do przodu, by przez rozmazane krajobrazy nie dostrzegać tego, co sprawia, że się duszę. 

boję się tej drogi, ale jeszcze rok i nie będę w stanie tu oddychać. 

archiwum.